Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ROSMER (stoi chwilę we drzwiach otwartych, zamyka je i powraca).. To nic nie znaczy, Rebeko. Potrafimy to znieść, jesteśmy dwojgiem przyjaciół, ty i ja.
REBEKA. Co on rozumiał przez ostatnie słowa?
ROSMER. Najdroższa, nie troszcz się o to. On sam nie wierzył w to, co pomyślał. Jutro pójdę do niego. Dobranoc.
REBEKA. Dziś także, tak wcześnie idziesz na górę, po tém wszystkiém...
ROSMER. Dziś wieczór tak jak dawniéj. Tak mi lekko, że to już przeszło. Widzisz, droga Rebeko, jestem zupełnie spokojny. Przyjm to spokojnie ty także. Dobranoc.
REBEKA. Dobranoc, najdroższy. Śpij dobrze. (Rosmer wychodzi drzwiami od przedpokoju, potém słychać kroki jego na wschodach. Rebeka pociąga taśmę od dzwonka, znajdującą się niedaleko pieca. Zaraz potém pani Helseth wchodzi z prawéj strony).
REBEKA. Można stół sprzątnąć. Pan pastor jeść nie chce, a rektor poszedł do domu.
PANI HELSETH. Rektor poszedł? Cóż to się stało?
REBEKA (biorąc szydełkową robotę). Wróżył, że nadciąga groźna burza.
PANI HELSETH. To dziwne. Niéma ani jednéj chmurki na niebie.
REBEKA. Byle nie spotkał białego konia. Tak mi dziś smutno, że pewno usłyszymy o czémś podobném.
PANI HELSETH. Boże odpuść, nie mów pani takich rzeczy.
REBEKA. No cóż?
PANI HELSETH (ciszéj). Czy doprawdy myśli pani, że tu jest ktoś, co musi świat rzucić?
REBEKA. Nie, tego nie myślę. Ale na świecie jest tyle rodzajów białych koni. No, dobranoc pani. (Rebeka wychodzi ze swoją robotą na prawo).
PANI HELSETH (gasi lampę i mruczy, wstrząsając głową). Jezus! Jezus! Ta panna West, co ona czasem wygaduje!..