Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/407

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
AKT II.
Gabinet Jana Rosmera. W ścianie na lewo drzwi, w głębi firanką zasłonięte wejście do sypialnego pokoju, na prawo okno, pod niém biurko założone książkami i papierami. Szafy i półki z książkami pod ścianami. Skromne meble. Na lewo kanapa starego fasonu, przed nią stół.

(Jan Rosmer siedzi w szlafroku przed biurkiem, na fotelu, z wysokiemi poręczami, przecina kartki broszury, którą przerzuca. Słychać stukanie do drzwi z lewéj strony).

ROSMER (nie odwracając głowy). Chodź. (Wchodzi Rebeka w ranném ubraniu).
REBEKA. Dzień dobry.
ROSMER (przerzucając kartki broszury). Dzień dobry, najdroższa. Czy chcesz czego?
REBEKA. Nie, chciałabym tylko zapytać, czy dobrze spałeś?
ROSMER. Ach! spałem tak spokojnie i smacznie. Bez snów (obraca się). A ty?
REBEKA. Dziękuję. Usnęłam nad ranem.
ROSMER. Dawno mi już nie było tak lekko na sercu jak teraz. Doprawdy dobrze się stało, żem to raz wypowiedział.
REBEKA. Tak jest, nie powinieneś był tak długo milczéć.
ROSMER. Sam nie pojmuję, czemu byłem tak tchórzliwym.
REBEKA. Właściwie nie czyniłeś tego przez tchórzostwo.
ROSMER. Och! gdy się gruntownie zastanawiam, widzę, że było w tém także trochę tchórzostwa.
REBEKA. Tém lepiéj, żeś ten węzeł raz rozplątał (siada na krześle przy biurku). Ale teraz muszę ci powiedzieć, com zrobiła, ażebyś się o to nie gniewał.
ROSMER. Gniewać? Najdroższa, jak możesz myśléć...
REBEKA. Było to może zbyt samowolnie z mojéj strony... ale...