Mój Boże, to zupełnie co innego. Ale jako podwładny, nie masz prawa wypowiadać zdania, będącego w sprzeczności ze zdaniem zwierzchników.
STOCKMANN. Idziesz za daleko! Jakto, jako doktór, jako człowiek nauki, ja, nie miałbym prawa?!...
BURMISTRZ. Rzecz, o którą tu idzie, nie jest rzeczą czystéj nauki, jest to raczéj rzecz natury złożonéj, techniczno ekonomicznéj...
STOCKMANN. Do dyabła, to mi wszysto jedno, wymawiam sobie prawo swobodnego wypowiadania się we wszystkich okolicznościach na świecie.
BURMISTRZ. Tylko nie o kąpielach, tego ci zabraniam.
STOCKMANN (prawie z krzykiem). Wy mi zabraniacie, wy!... co...
BURMISTRZ. Ja ci zabraniam, ja, twój najwyższy zwierzchnik. A kiedy ci czego zabraniam, słuchać mnie musisz.
STOCKMANN (miarkując się). Janie, doprawdy, gdybyś nie był moim bratem...
PETRA (otwierając drzwi). Ojcze, nie powinieneś pozwalać, aby ci takie rzeczy mówiono.
JOANNA (śpiesząc za nią). Petra! Petra!
BURMISTRZ. Aha! podsłuchiwano.
JOANNA. To było niepotrzebne, mówiliście tak głośno, że...
PETRA. Ja słuchałam.
BURMISTRZ. W gruncie rzeczy wolę, że tak jest.
STOCKMANN (zbliżając się do niego). Mówiłeś o zakazach i posłuszeństwie.
BURMISTRZ. Zmusiłeś mnie do przemawiania w ten sposób.
STOCKMANN. Więc ja mam w jawném ogłoszeniu własnym słowom zaprzeczyć?
BURMISTRZ. Uważamy za rzecz niezbicie potrzebną, ażebyś ogłosił objaśnienie w tym sensie.
STOCKMANN. A gdybym nie usłuchał?...
BURMISTRZ. Wtedy, ażeby uspokoić publiczność, sami damy to objaśnienie.
STOCKMANN. Dobrze, ale wówczas wystąpię przeciwko wam. Obstaję przy mojém przekonaniu i będę dowodził, że słuszność jest po mojéj stronie. A wówczas? Cóż wówczas uczynicie?
BURMISTRZ. Nie taję przed tobą, że wówczas dostałbyś dymisyę.
STOCKMANN. Co?