Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Matka ci do stołu nie nakryje w chacie,
Chcesz li jeść, sam sobie przynieść musisz, bracie,
Z lasu, albo rzeki; sam urąbać drzewa,
Sam ogień rozpalić! Tak to człek się miewa!
Chcesz ciepłe mieć suknie, sam upoluj kozła!
Masz li brać życzliwą, któraby ci zwiozła
Drzewa pod fundament? Sam w mitrędze wielkiej
Ścinać musisz słupy, dźwigać musisz belki.

(opuszcza topór, spogląda przed siebie)

Gmach będzie wspaniały! Wieżycą wystrzeli,
Z chorągiewką i kurkiem, powyżej tej bieli
Śnieżystych wierzchołków, a zasię na szczycie
Z drzewa sosnowego wytnę należycie
Piękną pannę morską o rybim ogonie!
Klamki będą żółte, mosiądzem zapłonie
I kur, a i szkła też poszukam gdzieś w świecie,
Że gęby z podziwu otwierać będziecie,
Kochani ludkowie, na to panowanie!

(śmieje się złośliwie)

Masz! Znowu majaki! Znowu się tumanię!
Nie wiem, co to spokój! A niechże się łudzę!

(uderza gwałtownie)

Dach z kory ochroni przeciwko szarudze!

(podnosi oczy wgórę ku drzewu)

Już drży, już się chwieje! Uderzę raz jeszcze,
A padnie, jak długi, na chrzęsty i dreszcze
Tych gęstych zarośli!

(zabiera się do ścinania gałęzi, nagle z wzniesionym przy­staje toporem)

Ktoś się ku mnie skrada...
Ty, gazdo haegstadzki?

(przykucnął za drzewem i rozgląda się wokoło)

Jakaś postać blada...