Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

GŁOS: Jestem
Krzywy...
PEER: (kierując się poomacku)
Ni zmarły, ni to żyw! Szelestem
Łudzi mnie jakimś. Niewidzialna masa,
Lepka, rozlazła, a mruczy, jak z lasa
Niedźwiedź, zaledwie zbudzony.

(krzyczy)

Więc dalej!
Wal!
GŁOS: Krzywy zmysły ma zdrowe. Nie wali!
PEER: Musi!
GŁOS: Nie! Krzywy bez walki zwycięża.
PEER: Żeby to człowiek mógł dobyć oręża
Choćby na karła, choćby na podjadka,
Który do twego zabiera się zadka,
A nie daremnie w puste ciąć powietrze!
Teraz on chrapie! Krzywy!
GŁOS: Czego, Pietrze?
PEER: Użyj przemocy!
GŁOS: O nie! Gdyż powoli
Zwycięża wielki Krzywy!...
PEER: (gryzie się w łokcie i ręce)
A, niech boli!
Gryźć się i szarpać będę! Kły, paznokcie
Niech mi się wryją w te piersi i łokcie!
Muszę zobaczyć, jak ma krew się sączy.

(słychać jakgdyby uderzenie skrzydeł wielkich ptaków)

KRZYK PTAKÓW: Krzywy, czy idzie?
GŁOS Z MROKU: Idzie, idzie rączy!
KRZYK PTAKÓW:
Zlećcie się, siostry, zbliska i zdaleka!
PEER: Chcesz li, dziewczyno, ratować człowieka?