Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ma dusza się cała zanurzy
W chrzcielnicy słonecznych skier!
Szał mnie poniesie w przestworza,
Nad szczyty, nad obszar pól;
Przewalę się potem przez morza,
Mocniejszy, niż Anglji król.
Ha, śmiejcie się, głupie dziewuchy!
Wyruszam na wielki łów!
Na drwiny wasze ja głuchy,
Nie wrócę — lub wrócę znów...
Gdzie orły się oba podziały? —
Zniknęły w dalekich mgłach...
Tam zamek wyrasta wspaniały,
Potężny obłoczny gmach.
Ha! Ha! Teraz oczy go moje
Poznają... A niech mnie grom!
Rozwarte naoścież podwoje!
To dziada nowiutki dom!
Waliły się stare ściany —
Do reszty, płocie, się wal!
Gdzieś stał, dziś tłum idzie w tany
Śród rozświetlonych sal.
Ksiądz proboszcz w kieliszek dzwoni,
Kapitan przy butli zmiękł —
Wargami przylepił się do niej,
A potem trzask i brzęk!!
Na szczerby rozprysła się flasza,
Lustro nie warte plew!
Cóż, matko? Hej, dobra nasza!
Święci się Gyntów krew!
Rumory i krzyki dokoła,
Tłumi się gości rój,
Kapitan na Piotra woła,
Ksiądz proboszcz wzniósł toast twój,