Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PEER: Więc świat się poprawił?
CHUDY: Gdzie tam! Rzecz ponura!
Tylko się rozwodnił: to też mnogość wielka,
Idzie już nie do mnie, jeno do tygielka....
Tak, do Odlewacza...
PEER: Znam go, że tak powiem.
Przez niego-m się poznał dzisiaj z tem pustkowiem...
Jeżeli to nie jest powiedzieć nieskromnie,
Chciałbym, abyś także pamiętał i o mnie...
CHUDY: Bym ci dał przytułek?
PEER: Znawcą-ś jest nielada:
Odgadujesz prośby, nim je człek wygada.
Mówisz pan, że kiepsko interesy stoją?
A więc się tem chętniej zajmiesz sprawą moją.
CHUDY: Mój drogi...
PEER: Pretensje me nie są zbyt duże...
Nie chcesz płacić zasług, oko ja przymrużę,
Tylko się stosownie racz obchodzić ze mną.
CHUDY: Chcesz ciepły mieć pokój?
PEER: Ciepłota przyjemną,
Tylko niezbyt wielka... Pogódźmy się oba:
Chcę mieć prawo pójścia, gdzie mi się podoba...
Jeśli, że tak rzekę, będę miał widoki
Jakichś lepszych czasów, odejdę bez zwłoki.
CHUDY:
Bardzo mi jest przykro. Lecz miej w obrachunku,
Jaką mnogość suplik takiego gatunku
Ślą mi różni ludzie, skoro rzucać muszą
To ziemskie mieszkanie...
PEER: Lecz ja z moją duszą —
Gdy tak swoje życie minione rozpomnę,
Myślę że me prośby nie są zbyt nieskromne...
CHUDY: Nic, tylko drobiazgi?