Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Śmiertelność się zmniejsza... Pomyśl pan bez żalu,
Co w tej kwestji pisał proboszcz z Justedalu,
Że niby tu prawie nikt już nie umiera...
ODLEWACZ:
A więc na najbliższych rozstajach... To szczera
Prawda, potem koniec... Niczem mi twa nędza!
PEER: Do księdza! Gdzie ksiądz jest?
Ja muszę do księdza!

Wzgórze porosłe wrzosem.


Kręta drożyna wiedzie wgórę.


PEER: „I to mi także przydać się może” —
Powiedział sobie Bartek — nieboże,
Podnosząc z drogi pióreczko wronie...
Któżby pomyślał, że człek, gdy tonie,
Jeszcze ma w grzechach jakąś podporę!
Prawda, i teraz krzyczałbym: Gore!
Boć, tak w istocie, zysk mój jedyny,
Że od popiołów idę w perzyny...
Jakaś pociecha przecież istnieje —
Póki żyjemy, miejmy nadzieję...

(chuda osoba w pomiętem ubraniu księżowskiem i z sidłami na plecach śpieszy wzdłuż pagórka)


PEER: Któżto? Ksiądz pastor i to z sidłami!
Ejże, dalibóg! Szczęście mnie mami!
Dobry ci wieczór, kochany księże!
Droga niebardzo?...
CHUDY: Wszystko zwyciężę,
Jeśli o duszę jaką dbać trzeba.
PEER: Więc jakaś dusza ma pójść do nieba?
CHUDY: Nie, chyba inną wybierze drogę.
PEER: Czy towarzyszyć księdzu ja mogę?
CHUDY: Owszem, we dwójkę raźniej się kroczy...
PEER: Mam coś na sercu, coś, co mnie tłoczy.