Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PEER: Przekonanie?
STARZEC: To, które nas, panie,
Odróżnia od ludzi: „Poprzestań na sobie,
Podjadku!”
PEER: „Poprzestań na sobie”?...
STARZEC: Nie zrobię
Nic złego, mówiący, że te wyrazy
Już się przemieniły w twe drogowskazy.
PEER: W moje? Peer Gynta?
STARZEC: (płaczliwie) Takaż to zapłata!
I, choć to przez całe ukrywałeś lata,
Żyłeś, jak podjadek! Mojemu to słowu
Zawdzięczasz, żeś mężem prawdziwego chowu!
Teraz się nadąłeś, pycha cię rozparła
Przeciw tym, co męża uczynili z karła.
PEER: Poprzestań na sobie! Podjadek i sobek!
Nie, to chyba podstęp! Ładny mi dorobek!
STARZEC: (wyciąga zwój starych gazet)
Myślisz, że nie mamy swych gazet? Kochanku,
Twoją one chwałę pieją bezustanku...
Czerwone na czarnem: „Kurjer z Łysej góry” —
Dziennik bardzo wzięty — tu „Straż Narodowa”...
Proszę cię, przeczytaj te uwielbień słowa,
Któremi te pisma obsypują Peera
Od chwili, gdy nasza uznała go sfera.
Tu jest coś z podpisem — o! — „Końskie kopyto,”
A takie wyraźne, jakby je wyryto:
„Na czem podjadkowo — narodowa nasza
Zasadza się dusza?” Autor nasz wygłasza,
Że rogi i ogon nie są znów konieczne,
Że tu idzie raczej o pierwiastki wieczne,
Wewnętrzne: „Poprzestań na sobie! — To właśnie
Jest cechą podjadka!” a i że nie gaśnie
To hasło, ty jesteś wybitnym dowodem.