Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zbyt jest daleki
Kres dla twych stóp;
Ja czekam wieki,
Czekam po sam grób!...
PEER: (Podnosi się milczący i śmiertelnie blady)
Ktoś, co zapomniał — i ktoś, co w wierze trwał!
Ktoś, co się stracił — i ktoś, kogo nie zgubił szał!
O grozo! To nigdy nie zmieni się, ach!
O trwogo !... Tu mego cesarstwa był gmach!...

(znika w lesie)


Noc — las sosnowy.


W lesie szalał pożar. Milami widać spalone pnie. Ponad ziemią snują się tu i ówdzie białe mgławiska.


PEER: (zziajany biegnie lasem)
Mgły, popioły, kłęby prochu
Niech się wznoszą z pod twych stóp!
Z gnijącego wonią lochu
Pobielany postaw grób!
Sny, majaki, wiedza trupia
W piramidę niech się skupia,
Niech w fundament się uleży
Dla ohydnej kłamstwa wieży!
Miast poprawy i pokuty,
Tylko lęk i przestrach luty
Oby w napis się ułożył:
Petrus Gyntus Caesar stworzył.

(nadsłuchuje)


Co za płacze? Co za łkania?!
Jęki dzieci, czy też zmor?
Kłąb za kłąbem mnie dogania.

(odtrąca nogami)


Chcecie zamknąć mi znów tor?