Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PEER: Boże!

(wyrywa sobie włosy)


Kimże pan jesteś?... Oszaleję!
PASAŻER: (kiwa głową)
Twym przyjacielem... Stare dzieje!
PEER: Czem jeszcze?
PASAŻER: Panie, czyż na ziemi
Nigdy z istoty podobnemi
Tyś się nie spotkał?
PEER: Znam szatana.
PASAŻER: Azali on to, proszę pana,
Lubi rozjaśniać blaskiem trwogi!
Te ostateczne ludzkie drogi?
PEER: Może mi powiesz, że światłości
Duch dobroczynny w tobie gości?!
PASAŻER: Raz tylko czułeś strach, nie więcej,
W przeciągu sześciu tych miesięcy?
PEER: Strach to rzecz zwykła, rzecz nienowa,
Tylko niezwykle brzmią twe słowa.
PASAŻER: Raz tylko w życiu chwała-ć wzrosła
Co miała strach za swego posła.
PEER: (przygląda mu się) Jeżeliś przyszedł mnie ocalić,
Przestań dowcipem swym się chwalić!
Dowcipów twoich, panie, szkoda,
Gdy się do gardła leje woda.
PASAŻER: Łatwiej ziemskiemu, myślisz, dziecku
Zbierać tryumfy na przypiecku?
PEER: No, no — — Lecz kto twych żartów słucha,
Nie zazna nigdy, co otucha...
PASAŻER: Tam, skąd ja jestem, jedno wart
Zarówno patos, jak i żart.
PEER:
Wszystko w swym czasie... patos, śmiechy — — !
Co dla biskupa, nie dla klechy!