Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Człek wie już odrazu, co znaczy we świecie,
Wie, za co mu, zacni ludzie, hołdujecie!
Nie wypchanej kabzie kłaniacie się nisko,
Lecz jego własnemu „ja”!... Prorok! Tym chrzestem
Naznaczon, wiem dobrze, że jestem, czem jestem;
Że się tu przypadkiem nic a nic nie dzieje,
Że na nic patenty, na nic przywileje. —
Prorok!... Najwłaściwiej przy tym zostać mianie!...
A wszystko się stało tak niespodziewanie...
Przez to li, żem spłynął tu przez piaski, góry,
Żem odrazu spotkał te dzieci natury....
„Prorok k’nam się zjawił” — i sprawa skończona...
Myśli o oszustwie nie kryłem śród łona.
A zresztą w proroczej chyba odpowiedzi
Bynajmniej oszustwo nijakie nie siedzi —
Przytem każdej chwili zawrócić się mogę,
Nie jestem związany, otwartą mam drogę.
Sprawa to prywatna — bez żadnych obrotów
Udam się, gdzie zechcę, — — koń do jazdy gotów.
Krótko mówiąc, jestem panem położenia.
ANITRA: (zbliża się ku niemu od wejścia)
Proroku i władco!
PEER: Co chcesz, służebnico?
ANITRA: Stoją przed namiotem, chcą ujrzeć twe lico
Synowie pustyni...
PEER: Dosyć!... „Dowidzenia!”
Powiedz swoim braciom! Wolę ich tętenty,
Gdy odjeżdżać będą, niż ich pacierz święty!
Ja nie lubię mężczyzn! Źle z nimi na świecie!
Mężczyźni, me dziecko, to ród, że tak powiem,
Fałszywy i podły — a więc precz z tem mrowiem!
Anitro! Ty nie wiesz, piękne moje dziecię,
Co za psie — chcę mówić, co za grzeszne plemię
Są wszyscy mężczyźni! Jak kalają ziemię!