Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Więc posłuchajcie mojej rady:
Może wstać lepiej od biesiady,
Zanim ulotnią się te strzępy
Naszej przyjaźni... Ludziom biednym
Wolno swobodę mieć w niejednym
Względzie... Bo, mówię, kto z tej kępy
Ziemskiej zaledwie posiadł tyle,
Ile nakryje na tym pyle
Swym własnym cieniem, ten armatnim
Może być zerem. Lecz ostatnim
Stałby się trutniem, kto, jak ja tu,
Pokazał rogi wszemu światu,
A teraz wszystko to na szale
Rzucić jest gotów!... Nie, nie palę
Ja się do tego! Serca moje,
Jedźcie do Grecji! Ja uzbroję
I wyślę gratis... Bardzo proszę,
Wszczynajcie bunty i rokosze —
Na moje koło jest to woda!
Niech żyje prawo i swoboda!
Niewoli niechaj giną ciemnie!
Pić krew turecką to rzecz męża!
Potem chwalebnie od oręża
Paść janczarskiego!... Lecz beze mnie!

(uderza się po kabzie)

Ja... mam pieniądze — ja się zowię
Sir Peter Gynt!...

(rozwiera zasłonę namiotu i kieruje się w las palmowy, ku hamakom)

TRUMPETERSTRAALE: Ot, w jednem słowie:
Świnia!
MONSIEUR BALLON: Pojęcie o honorze!
MASTER KOTTON:
Mniejsza o honor... Lecz czyż może