Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

marzył, marzył nie o tym, o czym mógłby marzyć. Żaden to jednak powód do tragizowania, bo i po co. Można i należy się z tego pośmiać, bo to służy przynajmniej higienie psychicznej, jest świadectwem pożytecznej samowiedzy. „Kim jest ów diablik — zapytuje Szalaj. — Ta ironiczna wobec nas samych cząstka naszej osobowości, zawsze trzeźwa, zawsze rozważna i nieomylna, choć tak często bezradna wobec uporu naszych błazeństw, potknięć i wygłupiań?“ (str. 85-86).
Ten diablik właśnie rodzi sztukę lub wrażliwość na nią. Dzięki niemu Maniuś z opowiadania „Różowy kajecik“ (1958) zadrwił z własnej rodziny i aczkolwiek został potępiony przez nią za „cyniczne refleksje“, przyniosło to wszystkim skrywaną a przecież wyraźną satysfakcję. Dygatowska koncepcja sztuki jest dostosowana do jego koncepcji człowieka. To pisane jeszcze przed wojną opowiadanko jest niemal programowe dla nowej sztuki Dygata, która w „Podróży“, w „Słotnych wieczorach“ i „Różowym kajeciku“ (tym razem mam na myśli tomik, nie opowiadanie tytułowe) w przeciwieństwie do „Jeziora Bodeńskiego“ i „Pól Elizejskich“ ma kształt jak najbardziej własny i wewnętrznie jednolity. Dygat podjął w niej rozpatrywaną w skali światowej sprawę współczesnego człowieka i potraktował ją po swojemu, kpiarsko i wytwornie. Swoją koncepcję człowieka i jego „doli urzędniczej“ przeciwstawił pół żartobliwie, pół serio wszelkim koncepcjom heroicznym: katastroficznej, moralno-tragicznej, ideowo optymistycznej. W imię swojej prawdy zadrwił w opowiadaniach „Różowego kajecika“ niemal z wszystkich polskich wersji tych koncepcji. Dostało się więc Andrzejewskiemu i Rudnickiemu, Iwaszkiewiczowi i Hłasce, Przybosiowi i naszym awangardowym socrealistom. Dygat zdaje się myśleć o swoich partnerach w sztuce