Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
SPRAWA WYOBRAŹNI

Jednej rzeczy zazdrościłem od dawna Flaszenowi, Błońskiemu i Kijowskiemu — startu w szkole krytycznej Wyki. W Warszawie powstała ostatnio szkoła Kotta i należą do niej najmłodsi. Gdybym jednak był nawet w wieku Dobosza czy Danuty Danek, marzyłbym o szkole Wyki. Wyka jest jedynym krytykiem polskim, u którego można by się uczyć, Wyka jako człowiek jest ideałem patrona. Wyka bardziej jest wierny swoim uczniom niż jego uczniowie jemu. To wspaniała i rzadka kwalifikacja nauczyciela. To wystarcza, żeby Wykę wysoko cenić.
Fakt nieprzynależności, chociaż przynależność jest przedmiotem zazdrości, ma na szczęście także swoje dobre strony. Być uczniem to znaczy mieć obowiązki, to znaczy być zaangażowanym. Nawet stan zaangażowania w coś tak niewątpliwie dobrego jak przyjaźń, jak miłość, jest w końcu tylko uciążliwy. Poczucie swobody jest nagrodą niezaangażowania. Słowem w każdej sytuacji złej można się dopatrzyć korzyści, w każdej sytuacji dobrej — cech ujemnych.
Skoro tak się złożyło, że nie jestem uczniem Wyki, choć tego bym pragnął, muszę szukać dobrych stron tej sytuacji. Uczniowie albo są wierni, albo zdradzają. Ta druga ewentualność jest zawsze nieprzyjemna, pierwsza bardzo często. Najwierniejszy z wiernych Wyki — Jerzy Kwiatkowski doświadczył chyba ciężarów wierności pisząc o „Rzeczy wyobraźni“ (1959).