Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie można odmówić prawa nieczytania krytyków, jeśli sam nie ma na to ochoty. Wilhelm Mach postawił swoich czytelników w sytuacji przymusowej, nie umożliwił im poznania powieści bez poznania jej krytyki. Oczywiście tym razem krytyki wysoce kompetentnej, wiadomo przecież, jakiej klasy krytykiem jest Wilhelm Mach. Nawiasem mówiąc mam trochę żalu do Macha, że przy jego znanej wszechpobłażliwości nie stać go na odrobinę wyrozumiałości dla tych wszystkich krytycznych „biedactw“, które tak jak i piszący te słowa mają jedynie swój skromny udział w niedolach i niemożnościach powszechniejszych niż fach krytyczny, niż fach jakikolwiek, także fach pisarza. Mach z niezrozumiałych dla mnie przyczyn cały swój życiowy zapas pogardy (w ogólnym wymiarze chyba bardzo niewielki, a przy tak wyłącznym przydziale i za ciężki, i za przykry) wyładowuje na tych Bogu ducha winnych „biedactwach“ (termin powracający jak refren w powieści „Góry nad Czarnym Morzem“).
Nie chciałbym traktować szerzej o zawartości teoretyczno-literackich rozważań narratora powieści „Góry nad Czarnym Morzem“. Ściśle mówiąc, mam na myśli rozważania ponad czy przeciw w stosunku do powieści, którą narrator snuje. Rozważania te dotyczą tak rozległych zakresów kwestii literackich, że mówić o nich mimochodem po prostu nie wypada. Część rozważań dotyczy jednak wewnętrznej materii samej powieści i ta część jest z nią nierozerwalnie związana, należy — żeby tak rzec — do jej natury. Wbrew zastrzeżeniom narratora „Góry nad Czarnym Morzem“ są powieścią o powieści. Czas i okoliczności pisania przeplatają się w niej z czasem i okolicznościami zdarzeń powieściowych.
Związek tych dwóch czasów jest — mało powie-