Strona:Helena Staś - Z życia redaktora.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

polskiego — wypiję i ten cierpki nektar — wypiję!
— Automatycznie szedł za szelestem perkalowej jej sukienki.
...Tak rojąc — w ciasnym kąciku na obczyźnie — rozmarzo ny redaktor — uniósł się z obłamanego krzesła, bo usłyszał wyraźnie... usłyszał! — szelest perkalowej sukienki!
Drgnął. — Za tą jutrzenką, młodą, jaśniejącą nadzieją, objawiającą mu się w chwilach rozter ki i zwątpienia nowym duchem — przeszedł przez lądy i morze. Choć w innej ukazywała mu się postaci, czuł przecież w niej swe własne tchnienie, swe własne tętno, swą własną myśl...
Otworzył zmącone źrenice, i skierował je w stronę skąd szelest go doszedł.
Teraz dopiero ochydna rzeczywistość wyraźnie stanęła przed oczyma.
Na dopiero co zapisanych kartkach papieru, snuło się z szelestem — kilka karaluchów.
Zburzony z marzeń i przyprowadzony do rzeczywistości redaktor, stuknął pięścią w stół — wyrzucając z goryczą:
— Niech dyabli porwą to “amerykańskie łajdactwo”.
“Łajdactwo” — na stukot — rozbiegło się na wszystkie strony, a znużony redaktor, śledząc je — zamyślił się jeszcze na chwi lę — a potem dodał:
— Ha, trudno! Dla dobra społeczeństwa polskiego, trzeba się zżyć — i z “amerykańskiem łajdactwem”...