Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rozkoszne miasto!
Lulu zaczyna się zapalać.
— To właściwie nasza stolica! w Warszawie nawet Jockey-Clubu nie ma.
— Co tu jest?... zżymnęła się księżna Ida — prócz Hersego, który.... ujdzie, więcej nic.
Lulu uśmiechnął się.
— Przedtem jednak muszę odbyć niemiłą podróż na Ukrainę do swoich dóbr.
Hrabia Artur spytał naiwnie.
— Pan się niemi zajmuje?....
— Wyciskam, — odrzekł Lulu z dowcipną miną, wysuwając głowę naprzód; ręką robił ruch jakby wytłaczał mokrą gąbkę.
— Ach tak! cela v a sans dire!
— Pocóżby inaczej jeździł? — wzruszyła obnażonemi ramionami piękna Wika.
— A panie jakie snują projekta na zimę?.....
— O bardzo urozmaicone, bardzo poważne. Namawiam księżnę, aby towarzyszyła nam w podróży — mówiła Wika. Jedziemy liczną paczką, na Wiedeń, Rywierę. Będziemy w Paryżu, nawet tam najpierw, bo nęcą nas wyścigi i miejscowy highlife.
— O! to projekta rozległe.
— Jeszcze nie wszystkie, mamy być w Madrycie na walce byków.
— Aż tak?....
— A tak, na walce byków — potwierdziła Wika z triumfem. To musi być bajeczna przyjemność, rozkosz podniecająca nerwy. Marzyłam o tem zawsze.
— I mnie to dziwnie ciągnie — zaśmiała się Ida — potrzebuję takich wrażeń, aby żyć. U nas ich brak szalenie. Teatr blady, nie sprawia emocji, jedynie operetka daje czasem żywszy impuls. Cyrk nędzny.
Lulu ujął się.
— No, walki siłaczów niezłe, to drażni.
— Tak, byłam parę razy, ale denerwuje mnie zawsze wyjąca tłuszcza na górze, nawet w loży nie można swobodnie patrzeć.
Hrabina Wika zmysłowo odchyliła swe perłowe ząbki z karminowych ust.