Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— On wziął ją spokojnie, rozwinął i przeczytał.
„Emilja zachorowała, chce koniecznie pana widzieć, proszę spieszyć.

Juljusz“.

Przez twarz Różańskiego przebiegło sto hamowanych uśmiechów szyderczych, pełnych jadu.
Zawsze spokojny, napisał ołówkiem na odwrotnej stronie tej samej kartki:
„Życzę pannie Emilji prędkiego wyzdrowienia i narzeczonego, któryby miał mocniejsze powozy, ja spieszę do domu.

Różański“.

Złożył kartkę i oddał ją chłopakowi.
— Ruszaj! — zawołał do stangreta.
Popatrzał za oddalającym się jeźdźcem w gasnących zorzach zachodzącego słońca. Na twarzy latały mu żartobliwe płomyki i nie wytrzymał, parsknął serdecznym, głośnym śmiechem.
— Cha, cha, cha!
— Co jaśnie pan... każe? — zapytał odwracając się, lokaj, zdziwiony śmiechem pana.
— Nic, nic! dostaniecie obaj po dziesięć rubli za dyszel... naprawiony.
— Dziękujemy, jaśnie panie! — zawołali obaj.
Konie ruszyły pełnym kłusem.