Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zaraz wyjdzie — ubiera się jeszcze.
Panowie otoczyli pana młodego kołem, witali go wesoło i hucznie. Laccy zakłopotani, zacierali ręce, wolno chodząc to tu, to tam po salonie.
Różański nieznacznie śledził ich oczyma. We drzwiach stanęła panna młoda, cała w bieli, zasłonięta welonem i zapłakana. Ale patrzyła śmiało przed siebie z pewną dumą i widocznym chłodem w niebieskich źrenicach. Za nią postępowało kilka pań w strojnych tualetach.
Różański żywo wyszedł naprzód, skłonił się paniom i stanął obok narzeczonej. Chciał wziąć jej ręce, mając na ustach serdeczne słowa, ale powstrzymało go jej zimne spojrzenie.
Podała mu obojętnie końce palców i wysunęła, zanim zdołał do ust podnieść, poczem zwróciła się do starszego brata. Różański zdumiał się, krew uderzyła mu do głowy, zdawało się, że wybuchnie, ale trwało to chwilę, zmógł się całą siłą woli i uprzejmie zaczął witać panie, rozmawiając swobodnie.
Weszli rodzice panny młodej. Różański zmarszczył brwi i zbliżył się do nich.
— A, witam! — rzekł obojętnie stary Lacki, podając mu rękę, i dłoń Różańskiego prędko uścisnąwszy, ustąpił miejsca żonie.
Pani Lacka nie pocałowała, jak zwykle, przyszłego zięcia w głowę, tylko pochyliła się trochę dla pozoru, gdy całował ją w rękę i zaraz odeszła do córki.
Drużki zajęły się przypinaniem bukiecika panu młodemu, panowie, ze Stasiem na czele, dopomagali paniom w utrzymaniu wesołego nastroju. Lecz pomimo starań atmosfera była ciężka, chłód wisiał w powietrzu.
Rodzice panny młodej wałęsali po pokoju bezmyślnie, powtarzając każdemu z osobna: „że chwała Bogu, ładna pogoda na ślub Emilki“.
Synowie szeptali z sobą lub od czasu do czasu bąknęli coś do siostry, która w swej białej długiej szacie stała, jak posąg, mozolnie poprawiając coś przy wachlarzu! Pan Józef z różowo ubraną żoną szeptali na boku, uśmiechając się dyskretnie.
A Staś wstrzymywał dławiący go śmiech na widok zdumionej miny Stefana. Jeden Różański był spokojny pozornie, bo w duszy mu się coś łamało; uczucia serdeczne zamieniały się stopniowo