Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jednostajny plusk wody o kadłub statku i znany już gwar portowy znużył Elżę wkrótce; zeszła z pokładu do kabiny, ale do świtu zasnąć nie mogła: pisała długo w swoim bloku podróżnym, targał nią straszliwy niepokój nanowo ocknięty i już wprost męczący.
— Coś się napewno dzieje z Arturem — zbyt wyraźnie ta czuję.
Nagle oderwała ją z miejsca myśl błyskawiczna.
— Zatelegrafuję do niego, dowiem się, czy zdrów, wrazie wyjazdu uprzedzę, zatrzymam.
Nie śmiała pomyśleć, że się obawia, czy on żyje, że go głównie pragnie widzieć.
Pobiegła do kapitana.
Czuwał na stanowisku, bo dzień wstawał wietrzny i zanosiło się na burzę. Chociaż płynęli zatoką Sueską, lecz bałwany były wielkie i kołysały statkiem niegorzej niż morskie. Kapitan w usposobieniu kwaśnym powitał ją słowami:
— Źle, tu mamy wichurę, na Czerwonem będzie burza, barometr fatalny. Czemu pani tak rano wstała?
— Wcale nie spałam.
— Jeszcze lepiej.
Elża przedstawiła mu swoją prośbę.
Kapitan zmarszczył się.
— To można będzie uskutecznić w Adenie. Tam jest kabel odmorski angielski; o ile depesza do anglika, to nawet prywatna może być przyjęta bez zwłoki.
— Dopiero w Adenie! A ze statku naszego nie można?
Kapitan zrobił wielkie oczy.
— Doprawdy pani ma zachcianki prawdziwej miljonerki. Iskrowe depesze ze statku podawane są tylko w interesach naszych, marynarskich, alarmowe i t. d.
— A z Suezu?
— Suez opuściliśmy, stąd do Suezu telegrafować w kwestji prywatnej nie mam prawa i Suez teraz takiej depeszy do Indji nie przyjmie. Wojna trwa, wobec jej wymagań wszystko idzie na bok. Parbleu, niech pani będzie cierpliwą.
— Tak, a tymczasem utoniemy i nawet... nie będzie wiedział, że śpieszyłam — jąkała się Elża, trwożnie podniecona.
— O là...1à... zaraz utoniemy, poco mamy tonąć. W Bab-el-Mandeb leżeliśmy już parę razy do góry nogami, aż wszystkie rekiny tańcowały z radości, że będzie uczta i zawsze „Isle en mer” zwycięsko podniosła łeb, nawet jeden maszt nie pękł. Pani sama zobaczy, jakie kozły się przewraca w tej cieśninie piekielnie skalistej, dzikiej, nazwanej nawet „Portes des Pleurs”, a jednak nigdy w niej nie płakałem. Oberwałem guza czasem, ale to nic. Dopłyniemy do Adenu i tam zajmę się gorliwie depeszą pani.
Po chwili spytał jeszcze: