Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

której nie miał już ujrzeć, poczem zaczął majaczyć. Ustęp ten, poprzedzony przez Elżę krótkim komentarzem, brzmiał:
„Tyle wśród nas krwi i łez wylanych i ciał zabitych synów i głów płonących ogniem i serc, z których wykwitają białe lilje i róże czerwone niby płomień gorący a wiecznie krwawy...„
— O la Boga... gdzieby tu róże z serca zakwitały i białe leleje? A toć pewno święty był ten pan, co umira.
Nastąpiło tłomaczenie, poczem Elża, nie tracąc zapału, czytała dalej:
„Taki stos potężny ognia patrjotyzmu, taki orkan niebotyczny, taki szczyt siły uczuć, wszystko to będzie nowym fundamentem, nowym tronem. Zasiądzie złota Pani nasza w glorii i chwale na tym wzniesieniu, zbudowanym przez dzieci swoje. Wielki tron, potężny tron nie ze złota, nie z klejnotów, ale z krwi... z łez, z jęków męczenników, z płaczu dzieci“.
Kilka kobiet westchnęło przeciągle, jedna szepnęła:
— To już nijak tylo Pana Jezusowy taki tron.
Elża nie dosłyszała czytając dalej:
„Bracie mój, ocknij się — szepnął kolega umierającego, pochylony nad nim.
„— Gdzie jesteśmy? — spytał on.
„— Na Syberji, wśród śniegów, na wygnaniu.
— Na wygnaniu? Ha, to znaczy w drodze do chwały. My idziemy do niej. Do naszej złotej pani. Niesiemy jej przyszłą wolność, niesiemy jej złoto naszych serc, brylanty naszych łez na — jej koronę, a te śniegi, splamione naszą krwią, to gronostaje na jej płaszcz królewski!...
— Patrz pan na tę parę — szepnął Krywejko do Uniewicza.
Młody parobek, siedzący w ostatniej ławce przy tęgiej dziewczynie, objął ją bez ceremonji i łaskotał, manewrując ręką niezwykle przemyślnie. Twarz jego była roześmiana i dowcipna w swoim rodzaju. Dziewce oczy mrużyły się z lubości. Pan Mel uśmiechnął się i odszepnął:
— Są w ekstazie, cóż ich. obchodzi korona Polski, skoro są na drodze do własnej, jako wieńczącej ich apetyty.
Gorska czytała w podnieceniu, z ogromnym uczuciem i mocą. Umierający wygnaniec majaczył:
„Widzę liczne zastępy... takie piękne, grzmiące, waleczne. Tętnią kopyta ich koni, szczęka broń, szumią pióra. Husarja, husarja wali... Idzie, roznosi, pędzi po zielonych łanach, płyną orły, rój, rój ptaków. Nie. Ależ oni mali... Wypływa serce Skargi, serce Kochanowskiego. Oto myśl Polska... myśl i uczucie, które zwalczą, zwyciężą,.. wszystko. Umieram... ginę... nie... ujrzę więcej...“
— Już umarł, bo wszyscy śpią — mruknął Uniewicz.
— Dobranoc — zawołał głośno Krywejko wzburzonym głosem.
Elża umilkła stremowana.
— Co się stało?...