Ale ja, jak ćma, poleciałam na ogień uczuć Tomka i nawet w sobie zapaliłam płomień od jego serca gorejącego, lecz to, co było dla Tomka, spaliło się zbyt prędko, zasadniczy stos ognia moich uczuć płonął dla Artura i płonie nadal. Będę się w nim spalała, ale go nie zgaszę i trzeba będzie żyć bez żadnych promieni, będąc nawet otoczona przez płomienie, i zachować trzeba będzie czystość życia z mężem w płomieniu uczuć dla innego... i trwać na tym szczycie i, nie mogąc zbierać gorących kwiatów, ani je rozdawać chojnie, trzeba będzie siać wonne lilje na męża i dzieci, a samej zrywać jeno szarotki stamtąd, gdzie mogłyby być płomienne maki. A — co najtrudniej — trzeba się będzie wystrzegać ludzi, by tęsknoty mojej do szkarłatnych maków nie odgadli, bo ludzie są czasem tak bardzo źli.
Najlepiej jest przebywać samotnie, samotność uszlachetnia, ludzie upadlają, a im więcej ludzi, tym więcej upodlenia. Nieśmiertelny Seneka znał się na tem dobrze, a jeszcze lepiej Diogenes.
Jestem niesprawiedliwa, bo mam wielu sympatyków i ludzi bardzo mi życzliwych, którym ufać można. Pomimo to samotność jest bezpieczniejsza, bo wtedy ufam tylko sobie. Nikt mnie nie krytykuje, nikt nie wyszydza, nikomu nie wadzę, choćby tylko tym, że bądź co bądź stoję duchowo na nieco wyższym szczeblu, aniżeli przeciętna kobieta.
Wygórowane być może ambicje! Znowu drażliwość, nawet w stosunku do samej siebie, aby przed samą sobą nie wydać się zarozumiałą. Ciągle o sobie wątpię. Nie ufam kobietom, bo nieraz, łasząc się do mnie, ugryzły mnie aż do krwi, lubując się ostrzem swoich żądeł. Och, ileż ja takich babskich straszydeł w postaci aniołów spotykałam na swej drodze i jeszcze spotkam.
Wolę otwartego szatana w mężczyźnie, niż fałszywego anioła, w babie, bo w pierwszym wypadku wiem przynajmniej, co czynić. Nie ufam także zbytnio męskim osobnikom, gdyż obawiam się, by który nie posądził mnie o chęć przypodobania mu się, lub o jakiś apetyt pod jakimkolwiek kątem.
A mąż?.. Tomek nim będzie. Mąż... Ach, Boże! ile to krótkie słowo zawiera dla kobiety tajemnic, zagadek, węzłów gordyjskich, czasem cichych dramatów, nieraz nawet tragedji, ale prawie zawsze jest bramą, do niewoli wiodącą. Zawsze to już jest kolizja swobody z obowiązkiem, z czego wyrasta bunt, lub pokorna lojalność; we mnie rozkrzewił się bunt i dławi. Zarysowująca się między mną i Tomaszem różnica duchowych jestestw gotowa zepchnąć mnie w dziedzinę rozpacznych borykań się.
Więc cóż mnie czeka?... Powiedzmy, co czeka nas oboje, skoro już teraz w duszy mi coś tak okropnie wyje, tak mi w sercu płacze!
A przyszłość... krwawe łzy, żal, gorycz, ból i bunt i rozpacz i bezdenny smutek i najtragiczniejsza ze wszystkiego beznadziejność.
Ale cóż pocznę z tą swoją dolą?
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/59
Wygląd
Ta strona została przepisana.