— O, dear!..
W tym krótkim szepcie Elża usłyszała jakby zapowiedź szczęsnej przyszłości, obietnicę wiekuiście trwałego uroku.
Yacht do późna świecił elektrycznością lamp, jak wielka gwiazda morska. Na pokładzie orkiestra, złożona z załogi yachtu, której wyprawiono sutą biesiadę, grała na trąbach hymn marynarski, tak pamiętny dla Gorskiej z Riviery, a powtórzony w śnie w Warowni.
Słuchając go teraz na statku przy boku Artura, przeżywała pierwszy dzień cudu swego szczęścia.
Nazajutrz Artur wysłał z Adenu depeszę do matki, do Marsylji, gdzie lady Dovencourt czekała na niego. Zawiadamiał, że wylądują z narzeczoną, Elżą Gorską, w Civitta-Vecchia, skąd jadą do Rzymu, gdzie postanowili wziąć ślub. Artur, widząc cień niepokoju w oczach narzeczonej, rzekł miękko:
— Elly, matka moja pragnie mego szczęścia i żyła zawsze jego nadzieją, będzie więc szczęśliwa, że je zdobyłem nareszcie, a ciebie pokocha jak córkę, boś ty źródło mego życia.
Głęboko zajrzał w jej oczy ufne i bezdennie miłujące.
Tegoż dnia „Okeanos” opuścił Aden i, przemknąwszy zręcznie przez „Portes des Pleurs”, pruł morze Czerwone całą siłą maszyn.
Elża żyła, jakby w cudnym śnie, zdumiona, że podróż obecna różni się tak niesłychanie od tej samej, przebytej przed kilku dniami, że jest zupełnie nową. Morze było wzburzone, „Okeanos“ kołysał się i borykał z bałwanami, niebo miało czasem kolor i ciężar granitu, ale nad tym wszystkim unosił się czar jakiś niebywały, znany Elży z czasów Riviery, lecz stokrotnie spotęgowany, bez obaw, bez zwątpień, jeno pełen zachwytu i szczęścia, które wydawało jej się baśnią zaczarowaną.
Pierwszego dnia podróży Elża oddała Arturowi pamiętnik swój z Riviery.
— To mój prezent ślubny — rzekła wzruszona — z niego lepiej odgadniesz moje uczucia i ich początek, niż ja je wyrazić zdołam.
— A „Fatum”? — spytał z uśmiechem.
— W „Fatum” trzeba umieć bajecznie czytać między wierszami. „Fatum” to literatura, ale tu jestem ja i moja dusza bez osłon, tu niemą parodji Warskiego, tu jest Sir Artur Dovencourt-Howe we własnej osobie.
— Więc nie w świetle zemsty nad własną psychiką?
— Nie, w świetle najszczerszym.
— Bardzom ciekawy.
Następnego ranka Elża kończyła się ubierać w swojej strojnej kabinie; stojąc przed toaletą w luźnym złoto-morelowym szlafroczku paljowym z miękkiego woalu, wpinała grzebienie we włosy, gdy wtem z boku od przyległego buduarku usłyszała pukanie i jednocześnie zaszeleściały odsuwane cicho drzwi.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/103
Wygląd
Ta strona została przepisana.