Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A tak.
— Dokąd pojechał?..
— Na Wyręby.
— Jeszcze go wilki napadną.
— Da sobie panicz rady. Nie taki bojący.
— Głupiś! — mruknął Uniewicz.
Okutał się szczelniej w futro i ruszył do domu. Ale zobaczył na śniegu pasemko światła wypadającego z okna pokoju, który zajmowała Gorska.
— Jeszcze nie śpi, cóż ona robi?..
Zawahał się, podszedł bliżej, znowu stanął. Uśmiechnął się sam do siebie.
— Ee... świństwo...
Walczył chwilę z pokusą.
— No, wielkie rzeczy!
Prędko podsunął się tuż do okna i rzucił ciekawe spojrzenie.
Po za cienką tkaniną firanki, przez podwójne szyby majaczyła sylwetka kobieca w bieli z rozpuszczonemi włosami.
— Czesze się, — zauważył w myśli Uniewicz.
Wpatrzony w niewyraźną postać niewieścią, coraz dokładniej odróżniał jej kształty, widział ruch wzniesionych rąk i nie odchodził od okna. Nie usłyszał kroków w miękkim, puszystym śniegu.
— Mel!..
Przejmujący szept ten otrzeźwił go. Zadrżał, jak złodziej, złapany na kradzieży. Ujrzał przed sobą Tomka Burbę.
— Słuchaj... to — podłość! — warknął — tamten.
— Cicho, nie wrzeszcz!
Wtem światło zgasło.
Odsunęli się czemprędzej od okna.
— Słyszała, i teraz będzie miała piękne pojęcie o nas, — syknął Burba.
— Mógł być stróż równie dobrze.
— Stróż mi właśnie wskazał, gdzie ty jesteś.
— Dam mu jutro w pysk!
— Wstydź się, Melu.
— Tego uczucia u mnie nie wywołasz. Cóż Karolcia?
Burba milczał.
— Wcześnie wróciłeś. Nie powiodło się, widzę.
— Karolcia śpi.
— O, pfe! To znak, że spadają twoje papiery. Winszuję ci.
Weszli na górę, rozbierali się w milczeniu, nie zapalając światła. Gdy się już ułożyli do snu, Uniewicz rzekł rozwlekłym trochę przez ziewanie głosem.
— Wiesz, że jednak ta Gorska to frontowa baba. Niby nic osobliwego, bo uroda tak sobie, przystojna, świeża, — ale powabna i coś ma w sobie... je ne sais quoi. Temperamencik zdaje się... zdrowy! Prawda? Tak... tak... Ta taraszczańska jest wcale...
wcale...