Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trzyłem na nią. Mocno różowa, zakłopotana z oczami uparcie utkwionemi w kwiatach rzekła miękko:
— Odprowadzi mię pan do kasyna. Prawda?
— Dopiero szósta, do ósmej dwie godziny.
— To nic, już pójdziemy.
— Dlaczego pani ucieka?... taka jedyna chwila, jak dzisiejsza, może nie prędko powrócić.
Mówiłem szczerze, zgnębiony myślą, że ona odejdzie. Wyczuła to zapewne w moim głosie już nie suchym, lecz niemal pieszczotliwym.
Zawahała się i rzekła, nie patrząc na mnie:
— Trzeba się o to starać.
— O co?...
— By takie chwile nie wracały.
— A jednak... czy pani im nic nie przyznaje?
— Owszem, — siłę, która osłabia. Czuję, że słabnę i dlatego się boję.
Widząc, że posunąłem się ku niej upojony narkotykiem jej słów, — rzekła śpiesznie z niepokojem:
— Proszę mi podać żakiet.
Spełniłem jej rozkaz. Wkładając na nią okrycie, stałem z boku, bardzo blisko, otoczyłem ją kręgiem ramion Więcej niż było potrzeba. Walczyłem resztkami sił. Ona to odczuła, spojrzała na mnie i nagle zbladła. Zacisnąłem ramię dokoła jej drogiej postaci. Nie panowałem nad sobą. Drżała, jak puch biały na wietrze, i, sama zapewno nie wiedząc o tem, kłoniła się ku mnie rozkosznie. Mój wzrok już hypnotyzował ją, stała się bierną, nie, — była pragnącą a jam ją zniewalał...
Krótka sekunda strasznego przeczucia rozkoszy; głowa jej na mojem ramieniu, rzęsy opadły, usta rozchylone łakną, czekają, moich ust. Jeszcze... chwila okrutna, bolesna w oczekiwaniu... Już... czuję ciepło jej ustek.
Dosięgnąłem je i posiadłem. Cud się spełnił. Wybuchnął w nas szał i opętał świadomość. Bezpamiętnie spijałem krew wrzącą z jej ust rozpłomienionych, cisnąłem je władczo, z żarłoczną żądzą i głodem, z uczuciem bezbrzeżnie upoistem w rozkoszy. Ona moją, nareszcie moją. Szał wzrastał do takiej popotęgi, że stawał się obłędem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Ocknąłem się... Co to?... Jestem u siebie? Ciemno... Nie, jasno, ale noc. Jestem sam. Wszystko znikło, ona i mój szał. Przedemną na dywanie pasma księżycowe migocą.
Co to jest?...
Ach, siedzę w głębokim fotelu oparty na dłoni. Więc marzyłem tak plastycznie?...