Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poleciłem mu przynieść z księgarni pewne francuskie wydawnictwo, nawiasem mówiąc, zupełnie zbyteczne, i doręczyć nam paczkę z firmy kwiatowej.
— Na którą godzinę? — spytał lokaj bezczelnie.
— Och, o którejkolwiek, gdy oba obstalunki będą gotowe. O jedno tylko proszę cię, nie trudź nas stukaniem do drzwi, nie lubię tego odgłosu.
Lokaj skłonił się bardzo nisko i wyszedł skonfudowany.
Po krótkiej ciszy między nami ona podała mi nagle obie ręce, niezwykle serdecznie, blask jasny był w jej oczach.
— Dziękuję, z całej duszy dziękuję — rzekła cicho Wzruszona, spojrzała przytem tak, że zrozumieć nie mogę, jakim cudem nie zgniotłem jej w uścisku.
W tej kobiecie siedzi szatan... i... ona siłaczka, ale ja jestem tytanem. Męczymy się oboje. Rozmawialiśmy w dalszym ciągu, zwracałem się stale do jednego tematu, filozofując, stawiając wnioski wręcz przeciwne jej zapatrywaniom. Z przerażeniem wewnętrznem czułem, że nie zwalczę tej kobiety, a także, że runie moja teorja o kobietach wogóle, oparta na osobistej praktyce. Więc jednakże nie wszystkie można wziąć, choć się najsilniej pragnie?... Na moje filozofje i debaty w celu przekonania jej odpowiadała stale: — nie!
Żoną moją nie zostanie, gdyż jestem Anglikiem, a ona Polką, nie zamieszka ze mną w Anglji, gdyż jej obowiązek — żyć i pracować na ziemi polskiej. Nie zerwie tych patrjotycznych praw, jakkolwiek rozumie, że są to przestarzałe pęta i że jej w nich ciasno. Dalej, ja jestem dla niej „za wysoką partją“, ona zaś ceni swoje szlachectwo, ale nie przywiązuje do tego zbyt wielkiej wagi, potrafiłaby zawsze zejść niżej w hierarchji społecznej, byle umysłem się nie różnić, ale „sięgnąć wyżej” przeszkadza jej duma. Ja mam to nieszczęście, że ona mnie uważa, w swem przekonaniu, za osobnika z „wyższej sfery”. I ta zapora jest nie do przebycia. Dalej — kochanką moją nie zostanie, to już sprawa bez komentarzy, zresztą o to jej nie atakuję nigdy. Bo przedewszystkiem za dobrze znam kobiety, by wiedzieć, czego się po której można spodziewać, ją zaś nazbyt kocham i czczę.
Wszystkie jej psychologje, etyki, analizy szczerzą do mnie zęby, naigrawają się z daremnych wysiłków pokonania tych potworów. Zaczynam również ironizować, ale z tego, czego od niej nie żądam. Kieruje mną gniew.
— To nie etyka panią broni, lecz atawistyczny zabobon tradycji, nie moralna cnota, lecz brak zupełny zmysłowości w pani krwi. Nie rozumiem, jak może obejść się bez niej taki temperament. Bo ja różniczkuję te dwa pojęcia: zmysły i temperament, pierwszego w pani brak absolutnie, drugim — wre pani cała.
— Skąd pan wie? — spytała.