Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siedzib ludzkich. Ta gwiazda to klucz, który zamyka wrota światów realnych.
— Może znajdziemy się tam kiedy w innych kreacjach, gdy dusze nasze przejdą w doskonalsze twory istnień — rzekła Strzemska w zamyśleniu.
Mahawastu zniżył głos, nadając mu miękkość i harmońję.
— Pragnąłbym w obecnem życiu otworzyć z panią tym złotym kluczem inne światy, by zakosztować haszyszu nieziemskiego szczęścia... z nią.
Halina przybladła, ale odparła ze swobodą trochę sztuczną.
— Uttara-Kura nie puściłby mnie tam z panem. To jest zapewne człowiek o wysubtelnionej przenikliwości i bardzo czujny. On widzi i odczuwa wszystko co w duszy człowieka jest najistotniejszego.
— Właśnie dlatego odczułby pragnienia i tęsknotę moją, zrozumiałby i puścił w krainę nieziemskich baśni.
— Pana, lecz nie mnie z nim.
Hindus wpił w nią otchłanne źrenice. Halina odzyskała już zupełną swobodę.
— By otrzymać dar złotego klucza Uttary-Kura trzeba mieć tęsknoty i pragnienia w jeden promień stopione. Wówczas do owych nieziemskich światów idzie się razem, bez zastrzeżeń, sięgając po złoty klucz. Ale nasze tęsknoty i pragnienia są tak... różne...
— Chcę wiedzieć, jakie mają miano te, które żyją w pani?
Głos Hindusa był głuchy, trochę groźny.
Halina zwiesiła głowę na piersi i skierowała się w stronę obozowiska turystów. Milczała. Za potężnym kaktusem Mahawastu Dżhanu ujął nagle jej rękę, uścisnął