Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czemu się pan nie ożenił, profesorze?...
Zapytanie zgrzytnęło trochę.
Pustelnik stanął i utkwił w księżnej zdumione oczy.
— Awantura! a toż co?... Ja żonaty?... ot tobie masz! A mnie to poco było ot, ot!...
— Bo jest w panu tyle uczucia, że lepszego ojca rodziny trudno by znaleźć. Mówię szczerze, pan by umiał kochać, nie tam żyrafy i Hetterje, ale kobietę wybraną, dzieci, dom, rodzinę.
Hruda zaśmiał się.
— Księżna sobie kpi ze starego? Co jabym z żoną robił w swojem życiu koczowniczem i czembym ją utrzymał przy sobie materjalnie i moralnie?...
— No, nie oddawałby pan tak jak teraz wszystkich dochodów na cele społeczne i na biednych, więc może by wystarczyło?
— Eh! za mały cel, żeby poświęcać większe. Żona? dla mnie żona, może jeszcze piękna? He, he! A toż nudziłaby się przy mnie potępieńczo, z mojemi mikroskopami i owadami, a ja razem z kufrem, zawierającym zdobycze moje, jeszcze bym musiał ciągać żonę? Bóg strzegł!
— Zostałaby w kraju lub gdzieś za granicą.
— Hm! Ot, to już lepiej nie narażać się w takich warunkach na różne możliwe kolizje. Bo cóż tam ja?... tetryk, robociaż; ni piękny, ni romansowy, ani salonowy elegant, ani bogaty, ani demoniczny, jak kobiety lubią, ot takie dziwadło!
— Jest pan przedewszystkiem obrzydliwy cynik — ładnie pan maluje kobiety? Tyran! Trzyma się pan zapewne zasady: sapiens sufficit sibi?
— Nie, księżno, taki zarozumiały nie jestem, aby się za mędrca uważać, ja się rządzę inną zasadą: providentia est melior poenitentia. Pani moja, czyż możliwa symbioza jakiegokolwiek gatunku niewieściego z takim, jak ja dziwakiem włóczęgą?! Ot, niema o czem i mówić!