Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na świeżych piórach paproci. Bór milczał głucho, zdawał się być zaklętym, żadna gałązka nie drgnęła, żaden szmer nie płoszył uroczystej — ciszy. Księżnę przeraził ten las surowy a potężny, dreszcz nią wstrząsnął zimny, uderzyła konia pejczem; Machmud popędził cwałem. Droga dość szeroka, chociaż pełna sęków i korzeni wiła się kręto, pośród niebotycznych korytarzy sosen i jodeł, których baldachimy zwisały nad drogą, jak olbrzymie sztandary. Niekiedy Machmud wchodził w istne tunele gąszczów; księżna wówczas odchylała gałęzie, napawając się ich odurzającym aromatem. W jednym takim tunelu, zatopionym w igliwia i wachlarze jodeł, zatrzęsionym niskim podszyciem leszczyn, Machmud nagle prychnął i skoczył w bok przerażony. Z pod grubego pnia jodły odpowiedziało mu tukanie, rechtanie i łomot racic. Księżna ujrzała przez sekundę ogromny, najeżony łeb dzika z błyszczącemu gniewnie oczkami; białe kły zalśniły przy wydatnym zjadliwym ryju i czarno-ruda masa przewaliła się ciężko z tupotem i fukaniem w czarną otchłań podszycia, tylko swąd specyficzny dziczyzny podrażnił powonienie. Machmud parsknął niecierpliwie, wyrzucając delikatnemi nozdrzami ordynarną woń. Spotkanie z potężnym parwenjuszem leśnym zdenerwowało go; drżał szlachetną skórą i nie szedł już stępa, lecz kłusował ostro, wpadając w galop, pomimo gąszczów i wązkich krętych przesmyków. Księżna leżała prawie na szyi konia, chroniąc się od zaczepiających ją gałęzi, tętent głośny leciał po lesie, budząc milczące knieje. Rozhukany koń z amazonką przylepioną doń prawie, gnał tak z pół godziny, aż wypadł z boru na niewielką polanę leśną, otoczoną czarnym murem sosen i omszałych, sędziwych jodeł. Pośrodku stała prosta chata, kryta słomą, z czerwonym kominkiem i bocianiem gniazdem na węgle dachu. W oddali widać było niedużą szopę, kilkanaście sągów drzewa wykarczowanego i ułożonego pracowicie. Pomiędzy borem, z któ-