Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lekkiego kłusa. Machmud rozgrzał się i nabrał werwy, jakby podniecił go również zapach łąk. Parskał głośno i gryzł wędzidło; wypadały mu z pyska duże kłapcie białej piany; wygięta, piękna szyja zlana potem, lśniła w słońcu przepyszną barwą hebanu. Koń kołysał księżnę na swym grzbiecie, sam niby na sprężynach huśtał się na prętach gęsto nałożonej faszyny na błotnej grobelce. Zapach bagna i błotnych porostów zawiercił w nozdrzach mocno, jak tabaka.
Cieplej tu było jeszcze niż wśród drzew, gdyż słońce biło w wodę prawie prostopadle, zalewając gorącem złotem całą przestrzeń. Bagniska te i przyboczne łąki księżna lubiła, były one bowiem jakby ilustracją wiosny, jej uosobieniem. Nad niezmierną bujnością traw i kwiecia unosiła się istna chmura motyli, obłok komarów, muszek i pojedyńcze, ostre strzały śmigających ukośnie jaskółek. Roztocz pastelowa i barwna, wonna, bujna i ruchliwa.
Odzywały się w bagienkach solowe głosy żab, kumkami nazywanych, i na dane hasło powstawały rozhowory głośne, lecz rytmiczne, urozmaicone często wrzawą głosów kłótliwych lub znowu pojedyńczem kumkaniem. Księżna zasłuchała się trochę w tę muzykę monotonną, bezbarwną, lecz piękną w swej prostocie i rozmarzyła. Grobelka tymczasem i łąki zostały w tyle, dokoła rozległ się szum znamienny potężnych sosen, prostych jak maszty o korze miedzianej, o koronach bujnych, sięgających niemal obłoków. Machmud kłusował po czarnej, korzeniastej drodze wśród lasu rzadkiego jeszcze, gdyż olbrzymie sosny stały tu odosobnione jak pikieta przed zwartą armją boru. Po kwadransie kłusowania wśród tych filarów leśnego przedsionka wierzchowiec wpadł nagle w ciemną nawę lasu. Chłodniej tu było i mroźniej, lecz poważnie, jak w świątyni. Słońce, przesiewane przez gęste sito igliwia, rzucało miljardy iskier złotych w głębiny leśne, różowiąc przepysznie gładkie pnie, iskrząc się