Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Więc jednak ma już w nich przyjaciół, umieją być przyjaciółmi? Dziś musi im być wdzięczną.
— Im czy pustelnikowi?... — zadała sobie pytanie.
I odpowiedziała natychmiast, że pustelnikowi. Profesor Hruda był latarnią, która rozswiecała ich mroki. Latarnię swą podsunął jej z życzliwą prośbą, by zapaliła w tym ogieńku pochodnię szerszego czynu. Zrobiła to narazie bez zamiłowania, traktując jako nużący wstęp do wyższych działań, do jakich ją unosiło. Lecz bardzo prędko iskra użyczona przez profesora spotkała się w duszy z przygasłą już iskrą, rzuconą niegdyś przez... tamtego i wówczas zapłonęła ogniem zapału.
Księżna długo rozważała, zestawiając niedawną przeszłość z chwilą obecną, różniącą się już zasadniczo.
Ranek był zupełny gdy usłyszała za sobą głos pustelnika.
— Księżno droga, już po burzy.
— Ach, profesorze, cóż to była za dziwna noc... i ten świt to wszystko.
— To była noc wielka, księżno. A ot patrz, pani ty moja. Cudny widok.
Profesor wskazał kobiecie rozległe pola za parkiem, łąki i bliższe ogrody.
— Proszę patrzyć, księżno. Zmyka arjergarda kozacka. O!... salwy!... to już ostatnie. Księżno, księżno, na Boga! patrz na te hordy. Jakże sadzą w popłochu! Tylko co rozbijali się w pałacu, pili herbatę ze spodków trzymanych na trzech palcach, z prykuską, a oto... marsz, marsz, kopytami bachmatów się przykrywają. Widzi księżna?
Patrzyli oboje na bezładną ucieczkę kozaków. Całe ich gromady wysypywały się z parku, z poza budynków, w panice niezwykłej. Niektórzy dopiero wyskakiwali z mieszkań, rzucając się z impetem do koni, i rwali na przełaj przez płoty, rowy, haszcze i wszelkie przeszkody. Tę-