Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

... Więc czegóż ja jeszcze pragnę?... Jestem wprawdzie miljonerką, mil... — jo... — ner... — ką, mogę się tarzać w złocie, jak Ali Baba. Czegóż ja chcę, czego, czego?
W przystępie gwałtownego szału wybiegła do drugiego pokoju obok buduaru, szarpnęła drzwi od szafy wbitej w ścianę i jęła wyrzucać na dywan pudełka, puzdra, szkatułki większe i mniejsze, z safianu, skóry, aksamitu. Niektóre z nich, padając, otwierały się, inne, szczelniej zamknięte, przewróciwszy się kilkakrotnie, spoczęły nieruchomo w jakiejś jakby zdumionej martwocie, jak ludzie, których z dobrobytu i wygody wyrzucono nagle na bruk. Ta niema, lecz wyraźna, fizjonomja puzder, chowających w sobie bezcenne klejnoty, niemile dotknęła księżnę. Dywan zajaśniał blaskiem drogich kamieni; tu i owdzie z pootwieranych puzder spływały z aksamitu brylanty, rubiny, jak krwawe słońca, szmaragdy. Jedno wielkie pudło czworokątne, z żółtej wężowej skóry, ciśnięte z pasją, osiadło na miejscu, ale sprężyna puściła, padło rozsunęło paszczę, ukazując wewnątrz dwa sznury wielkich pereł, które zalśniły, jak zęby rozwścieczonego potworka, Puzdro to miało fizjonomję złą, szyderczą, gotową do zemsty. — Księżna, wyrzuciwszy całą zawartość szafki, z tąż samą furją pootwierała wszystkie pudełka, wytrząsając klejnoty wprost na dywan. Robiła to z niewysłowionym szyderczym śmiechem, z wyrazem twarzy takim, jakby wyrzucała robactwo. Gdy już dywan zasłany był klejnotami, wielka pani wyprostowała się, dłonie splecione założyła za tył głowy i zaczęła się śmiać cicho, zjadliwie, z bezgraniczną drwiną w głosie, szepcąc przez zaciśnięte zęby:
— To wszystko moje, mój sezam, to zaledwo drobna cząstka tego, co posiadam. Ha, ha! no dalej! tarzaj się w tem, pław się w blasku brylantów, okraszaj się rubinami, owijaj w perły, nurzaj się w tych cennych kamuszkach, strój się w ich tęczę. Dalej-że, dalej, ha ha! — To