Strona:Helena Mniszek - Prymicja.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stanął, spiorunowany wyrazem twarzy Józefa.
— Co ty... śmiejesz się... ty!... w takiej chwili?...
— Ha, ha! ha! Jakiś ty zabawny i głupi! Memento mori, memento mori! — wołał Józef, zmieniając nagle ton i robiąc poważną błazeńską minę. — Nie bój się, nie! Jam przytomny, nie zwarjowałem, tylko widzisz, idę na scenę... pierwszy występ... dramat... komedja... trema... mam tremę. Ale się nie bój, sprawię się gracko. Ekscelencja czeka?... dobrze... jenerał na żołnierza, na placu mustry, ceremonjalna parada galowa, idę... idę!...
— Jezus, Marja! — krzyknął djakon zduszonym głosem. — On w obłędzie! Józef, ty nie możesz odprawiać prymicji. Boże wielki, nieszczęście!