Strona:Helena Mniszek - Prymicja.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

módz zapłakać, lub nawet krzyknąć, lecz głos miał zatamowany. Na szczęście zbudziła się ironja po raz setny dzisiaj, uratowała go, bo silnie zatrzęsła jego jestestwem. Wybuchnął szalonym żywiołowym śmiechem. Sam sobie wskazał kościół.
— Ha, ha! To moja arena! Idę, idę! A jakże! Nie zawiodę was, będziecie mieli widowisko... zrobię wam uciechę z mojej krwi... z mojej blagi... z mej obłudy. Ha, ha! Tak, i ty mię ujrzysz, Zuza... ty będziesz miała temat do żartów. Ha, ha!
Zaczął się śmiać jakby stu szatanów miał w sobie.
Otworzono drzwi. Wszedł kolega, kleryk-djakon.
— Ekscelencja czeka, prędzej!