Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z łóżka, lecz kozacy stanęli murem, zatrzymując wszystkich brutalnie.
Marjanna zawyła niby raniona wilczyca, jednym skokiem dopadła do okna, wywaliła je i znikła w czarnej otchłani nocy.
Biegła za strażnikami, którzy unosili kwilące na wietrze niemowlę. Nadludzką siłą gnana doganiała ich prawie, pędziła z szaleństwem w duszy, z rozpaczą, z niesłychaną zawziętością i bólem tragicznym.Już, już łapie za szynel jednego zbója, gdy ten machnął płazem pałasza uderzając kobietę w ramię, aż się zachwiała.Biegnie znowu, biegnie jakby skrzydła mając, już łapie moskala za cholewę od buta lecz on kopnął ją jak psa. Uderzona obcasem pod piersi niewiasta upadła z jękiem, ale zerwała się natychmiast.
Biegnie i biegnie reszty sił dobywa, a ma już ich zapas bardzo mały. Mgła zasłania jej oczy wlepione w plecy strażników, uchem łowi słabe kwilenie dziecka jest ono jednak jej podnietą i tą siłą olbrzymią, tą mocą, która ją utrzymuje na nogach, która ją skołataną i chorą rzuca w ciemną, słotną noc na ratunek dziecinie. Rozpacz ją niesie i straszliwe poczucie krzywdy.
A przed nią ciem ne postacie policjantów i oświetlona jaskrawo cerkiew prawosławna.
Jeszcze kilkanaście kroków, raczej wprost susów dzikich i stażnicy wpadli do cerkwi, drzwi się raptownie zatrzasnęły, Marjanna uderzyła czołem o ich zaworę i upadła na próg. Słysząc zewnątrz krzyk dziecka i głos świaszczennika nieszczęsna kobieta oszalała, zerwała się jak burza i do drzwi zaczęła szturmować. Biła ramionami i głową w twardy dąb, czepiała się i zwieszała całym ciężarem na klamce, darła palcami zawiasy. Krew okryła jej ręce, pokaleczoną miała twarz, lecz nie ustawała w swym