Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Widział suterynę brudną, cuchnącą, której ściany ociekały wodą i porastały pleśnią, w zgniliźnie zaś jej dogorywali ludzie z głodu i nędzy, trawieni chorobą.
Widział, jak na jednym barłogu, na przegniłej słomie, pod wstrętną płachtą leżał ojciec rodziny chory na tyfus, w gorączce i bez przytomności, a przy nim dwoje dzieci: jedno już martwe, drugie konające. Matka czarna i sucha jak wtór siedziała na kupie błota i śmieci, żując przekleństwa razem ze zgniłemi kartoflami. Na środku tej nory dwaj chłopcy niedorostki bili się pięściami po rachitycznych głowach o miskę jakiegoś płynu czarnego jak pomyje, zwanego zupą.
Gdy zapytano kobietę dlaczego nie chowa zmarłego dziecka, odrzekła apatycznie, że niema za co, „a że ta leży z nimi co chorują, to już wszystko jedno bo i oni tylko godziny swojej patrzą, — razem się wyniesie”...
Widział rzeczy nie do wiary, rzeczy grozą swą przechodzące wszelkie pojęcie okropności męki i nędzy ludzkiej.
Widział dzieci drobne i niemowlęta marznące dzień cały na ręku żebraczki, w lichych łachmanach, nie rozwijane od rana do nocy. Widział dzieci z poodmrażanemi członkami, ciała, jedzone żywcem przez robactwo i obrosłe brudem najohydniejszym, jak skorupą.
Widział młode dziewczęta, oddające się rozpuście tylko z biedy, popychane w nią przez własnych rodziców i bite gdy nie chcą iść z błota nędzy, w błoto hańby.
Widział starców niedołężnych, wygnanych przez dzieci swe z domu na żebraninę i moknących na deszczu od rana do późnej nocy.