Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

panoszyły się białe kłęby mgieł — obłoków, płynęły już niezliczonem mnóstwem pienistych grzyw, panowały.
Zniknął świat pod ich wszechwładzą, A one szły w górę, szły, potężniały, stały się morzem, oceanem.
Lecz cóż to się dzieje? mgły się skupiają, ich białe runa tworzą jakieś przedziwne szeregi, całe legje, pochylone naprzód zwarte kolumny, idące jakby do ataku. Co się dzieje?!... Kolumny te szarżują naprzód, idą, jak burza! żywiołowym pędem orłów, czy lewiatanów. Czy to huragan wali? Czy spada z gór śnieżna lawina?... Jakiś niesłychany pęd! Co to jest?... czy to obłoki pędzą, czy to ludzie? Co to za wojsko, jakiż to żołnierz?... Gdzież ich pancerze i lance, gdzież ich zbroja? Białe opończe rozwiane na wiatr, czy to kierezje? czy zwykłe białe sukmany? Jakiż wyrw szalony! Migają białe rogatywki, wiewają wstęgi, szeregi, niezliczone szeregi idą i idą. Oni idą w bój! Tak,tak! to ratunek, to zbawienie Twoje, Ojczyzno! Tam pędzi jakiś lud, jakiś biały lud!... Boże! Boże! Co to jest? Co to na Boga!... Kto ich prowadzi!?... Chryste!...
Kościuszko objął pałające czoło splecionemi dłońmi i pochylony naprzód pochłaniał wizję obłąkanym ekstazą wzrokiem. Wśród białych szeregów, na koniu, w kapeluszu, pędzi i macha szablą — — kto to?... On... ON SAM!
A biały lud gna z siłą fal oceanu w odmęcie wichury. Świecą nad niemi jakieś zakrzywione żelaza, zgiełk się wzmaga, wpada w jeden grzmot, w szał. Boże! Boże!... Czy ja?... Czy to ja?... Rwą się strzępy słów bezładnych w ustach przyszłego wodza. Oczy patrzą, patrzą w upojeniu. Tam wyżej, nad tą wściekłą kolumną stoi postać wynio-