Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W bogatej duszy młodego polaka, pomimo potęgi, którą wyczuwał w sobie mimowoli, była dziwna skromność, zawierająca się w pytaniu, zadawanemu sobie zawsze: — — Czyż tylko tyle zdołam?... Czyż tak mało?... Rozciągająca się przed nim dokoła praca twórcza, natchnęła go widać nieco większą pewnością siebie, przesuwał orli wzrok po fortach i bastjonach twierdzy, szukał wad i nie mógł ich znaleźć, więc gładził uśmiechem ujęte w kamień wzgórza, puszczał oczy po olbrzymich stokach skały; na potężne góry, które musiały mu być posłuszne, patrzał miłośnie.
I nagle oczy jego, oczy wodza — błysnęły żarem, trysnął z nich ogień tryumfu.
Twierdza leżała pokornie u jego stóp, cała w zorzy zachodu, zalana złotą powodzią. Silna, niezdobyta, świadectwo jego wiedzy, jego patent!
Jakieś nuty melodyjne zagrały w jego duszy i zaczęły rosnąć, mocarnie rozśpiewywać się w hejnał szczęścia. Porwało go uniesienie. Twarz okryła się gorącą barwą wewnętrznej podniety, błyskawice żarne były w oczach, ramiona wyciągnął w stronę oceanu i zawołał głosem, który tylko tęsknota i miłość wyrzuca z piersi.
— Dla Ciebie Ojczyzno! Wszystko, co umiem, czego się nauczyłem wśród obcych, oddam Tobie, umiłowana! To mało! Zdobędę więcej nauki, doświadczenia, hartu, woli i siły ducha, by śmiało stanąć do Twej służby! Ja, Twój syn, atom mały, podnieśćbym pragnął świat, by Cię ratować, Matko! Czy zdołam?
Łzy wzruszenia, kochane łzy jego, spłynęły z oczów, pałających ekstazą. Zadrżał i upadł na kolana. Ukrył twarz w dłoniach. Pochylając głowę aż do ziemi, w zapamiętaniu ekstatycznem modlił się do Boga i Ojczyzny, błagając o łaskę i moc,