Strona:Helena Mniszek - Pluton i Persefona.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PERSEFONA (najpierw lekko, potem zapalając się stopniowo wybucha).
Och! mylisz się, matko, ja mam serce wolne: nie znam miłości i nie poznam pewnie. Dla kogóż zresztą żywićbym ją mogła?... Kocham kwiaty, gaje, łąki swe zielone i ruczaje wartkie, lecz i te cuda już mi trochę zbladły. Jest we mnie tęsknota za czemś, czego nie znam, co istnieje jednak i... i istnieje dla mnie. Przeczuciem zgaduję, że w przestrzeniach dali coś na mnie czeka, że to ku mnie dąży, że mnie porwie, uniesie z tak szaloną siłą, jakby wir oceanu, jakby cyklon morski. Czuję duszą, sercem, że się to już zbliża, że to przełom wielki w mojem istnieniu i... czekam, czekam, kiedy się to spełni. To jakaś potęga, jakowaś moc twórcza! Jeżeli miłość — to będzie szalona, to żywioł, ogrom, szczyt uczuć najgłębszych, to wyśniony ideał z mych marzeń krainy, to baśń, epopeja, — coś, co w duchu tylko się poczyna i w duchu istnieje. Może to złudzenie? Cudem zwać to można, cudem, szczęściem, rajem! O matko, ja pragnę takiego uczucia, tęsknię do tej siły i czuję ją w sobie tak niezwykle wielką, przeolbrzymią, świętą, że oddam się jej cała, że się w niej zatracę, gdy nadejdzie, by unieść mnie dla siebie — niewolnicą!
DEMETER (zdumiona).
Persefono, co mówisz?... Ty... taka dumna, dzielna, — ty — niewolnicą?!...