Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
I.

Ryszard Denhoff stał na ganku swego domu w Wodzewie, i patrzał jak pakowano kufry na wielkie furgony wysłane słomą. Czoło młodego obywatela pokryte było rzewną zadumą. Słyszał dokoła siebie gwar nieustanny, niby kołatanie młyna, urozmaicony często silniejszym odgłosem jakiegoś wołania, głośnego krzyku, nawet płaczu.
Widział pełno ludzkich postaci, niosących na wozy co raz nowe paki i kosze. Ktoś tubalnym głosem wydawał rozporządzenia, ktoś wołał na konie; skrzypiały osie ruszających, naładowanych fur, szczekały psy.
Młody Denhoff oparty niedbale o filar ganku, ocienionego bujnymi kędziorami dzikich winogron, trwał w półśnie zarazem rozkosznym i dziwnym.
Był oto świeżym właścicielem Wodzewa, on, jeszcze niepełnoletni, bo musiał czekać parę miesięcy dla podpisania aktu kupna. On, marzyciel, idealista, trochę łobuzi i hulaka jest ziemianinem, i to piękne, urocze Wodzewo należy do niego. Zdobył je, bez trudu wprawdzie, bo od tego były kapitały, ale zakochawszy się w niem przedtem, jak w pięknej kobiecie. Uczuwał zadowolenie bez granie i taki gwałtowny krzyk rozkoszy w piersi, że zdawał się wołać, Hosanna! do niebios, do samego Boga. Widział przed sobą bezmiar wspaniałych horyzontów; szał wdzięczności dla całego świata za otrzymanie tego kawałka ziemi rozsadzał mu serce, które biło mocnym pulsem i rosło w olbrzyma.
Przycisnąłby wszystkich i wszystko do swej wątłej piersi i całowałby i tulił ziemię całą.
Ale wyjazd z rodziną jego poprzednika, zgiełk, wrzawa, głośne pożegnania przygnębiły młodzieńca.
Nie lubił wszelkich wyjazdów, czułych scen pożegnalnych bał się instynktownie, bo zbyt słabe miał nerwy i przeczuloną wrażliwość.
Tu zaś sceny podobne właśnie się odgrywały.
Służba dworska i chłopi żegnali dawnego dziedzica płacząc i wyrzekając na przemiany.