— Eee... Noo! Czyż już niema innych — szeptał Paszowski. Wprawdzie gadać Korzycki umie po adwokacku, nawet hałasować, ale pozatem...
— Umie jeszcze tęgo pić i jeść i zachęcać, co, przy zdolnościach oratorskich, jest w sam raz stosowne do postawienia go pod tryumfalną bramą, ponieważ jest to początkiem dalszego ciągu — obiadu i towarzyszenia przytem biskupowi, — rzekł Maryś.
— A dlaczego pański ojciec chce się wycofać? — spytał Perzyński.
— Już tego nie wiem, panie. Ojciec nie zwierza mi się ze swych czynności.
Szli czas jakiś w milczeniu. Od strony domu wpadał w ciemność ogrodu, wesoły gwar zmieszanych głosów i śpiew grubym nienaturalnym jakimś barytonem.
— Kula śpiewa po męsku, już ją Miecio skusił — zawołał Paszowski.
— Wracam do ingresu — odezwał się Perzyński. Czy pan będzie prowadził banderję worczyńską?.
— Ja? nie! Ja turowską. Swoich własnych zuchów powiodę. Nawet sobie już kostjum przygotawiam.
— A któż worczyńską?...
Stary Paszowski aż podskoczył.
— Już pan zapomniał, że to ja mam być wodzem? Wolę oczywiście, niż wyczekiwanie pod bramą. Zobaczycie jak będę wyglądał. Jestem kawalerzystą od urodzenia.
— I cóż wystąpi pan w kierezji i w konfederatce?
— No, nie bardzo. Ale mam tam jakąś rogatywkę.
— Worczyńskie barwy żółte?
— Tak, z granatowem.
Moje białe z ponsowem — dorzucił Maryś. Różnię się od ojca, dla rozmaitości. A pana jakie, z Chodzynia?
— Pomarańczowe.
— Tak jak wąsy dziedzica — pomyślał Maryś, lecz słowa te zdołał jeszcze zatrzymać na czubku warg.
— Będą afrykańskie szopki, jak mówi Skórski, a potem arabskie awantury — zawołał Paszowski.
Bronisław znowu pracowicie układał wąsy.
— Że to na sucho nie ujdzie, to mogę ręczyć.
— To niech dziedzic wstrzyma swą pomarańczarnię, jeżeli skórka drży — drwił Maryś.
— Ha! Tsss! Trudno! Kiedy się wlezie między... gile i sikory, trzeba i swoje pióra sprezentować.
— Fiu! Jeśli nastrzępione ze strachu to nic nie warte.
Perzyński obmyślał zemstę — ostrząc wąsy, ale przerwał mu Paszowski.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/71
Wygląd
Ta strona została przepisana.