— Dorcia jak zwykle taki i w tym wypadku wygrała konkurs. Przepowiedziałam to naprzód.
Na obszernej polanie w lesie turowskim, zgromadziło się prawie całe obywatelstwo okoliczne, głównie zaś młodzież. Gospodarzami majówki byli Ira i Maryś. Muzyka ukryta za drzewami grała raźnie oberki i krakowiaki. Po głośnych powitaniach wszyscy rozbiegli się po lesie, na polanie zostali starsi. Pan Turski sapnął niechętnie ujrzawszy Korzyckiego z Zapędów, ale witał go uprzejmie, tylko chłodno, wyraźnie unikając większej zażyłości. Panie były ze sobą również trochę sztywne. Szczera naturalna pani Turska nie mogła się zgodzić z Korzycką, pozującą na arystokratkę bez najmniejszych danych na to. Obcowanie z sobą męczyło obie strony. Ratował sytuację Paszowski, umiejący zręcznie w obopólną niechęć wpleść dobry humor.
Pana Turskiego drażnił syn. Z przykrością patrzał na Marysia nie odstępującego od panny Korzyckiej.
Maryla cała różowa w bladoróżowych fularach, w dużym kapeluszu zatrzęsionym polnemi różami wyglądała jak boginka kwiatów. Snuł się koło niej Perzyński, chcąc zdobyć pierwsze miejsce, Maryś nie ustępował, ona zerkała oczyma na Denhoffa.
Gniewał ją Ryszard zapatrzony w Dorcię, bo przywykła do hołdów, nie mogła znieść rywalizacji. Z Perzyńskiego nic sobie nie robiła, zbywając go lekko, ale Marysia chciała widocznie zamienić na Denhoffa, tylko się jej to nie udawało. Turski był uparty.
— Panno Marylo przejdziemy się w stronę brzeźniaka Chce pani? — szepnął Maryś.
— Tak sami tylko? Wszyscy poszli na poziomki — odrzekła patrząc w stronę Ryszarda.
— A my pójdziemy na dzwonki, tam rosną kampanule, wszak je pani lubi?
— No tak! ale...
— Ale wolałaby pani iść z Denhoffem, niż ze mną. Bardzo wierzę! Jednak to już trudno, trzeba się tymczasem zgodzić na moje towarzystwo.
— Pan jest zawsze źle wychowany, pozostanie nim całe życie.
— Dlatego, że umiem odgadywać, co pani myśli? Ale mi pani nie zaprzeczy, dobrze odgadłem. Prawda.
— A dobrze! Pan Denhoff jest od pana...
— Zabawniejszy. Co?
— Jest grzeczniejszy.
— Niech i tak będzie. On się teraz grzecznością popisuje przed Dorcią i o nas wcale nie dba. My więc idziemy na kampanule.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/32
Wygląd
Ta strona została przepisana.