Nie pisałem całą jesień i pół zimy, bo cóż bym opisywał? Moje staranie, staranie się o posadę? Ach to nie ciekawe! Nie wesołe to było, ale trudne niezmiernie. I oto przebrnąłem tę drogę dla mnie obcą i kolczastą, jestem już wciągnięty w jarzmo, pracuję. Dostałem posadę bardzo skromną, ale na wsi; na Ukrainie jestem pomocnikiem rządcy. Od rana do nocy mozół i twardy regulamin. Trzeba to cierpieć „a cel tak daleki, a droga tak ciężka“. Zapatrzony w wizję wymarzonej przyszłości dźwigam swą niewolę i dążę naprzód. Pani nie myślała chyba ani na chwilę, że zostanę na łasce rodziny lub Rosoławskiego? Nie. Pani zna moją duszę. „Kogo przypadek nie wywyższył, tego nieszczęście nie poniży“ mówi Lineusz, jabym nie potrafił poniżyć się byłem lekki, lecz ambitny i takim pozostałem. Czy pani uwierzy, że mam teraz pensji rocznej 400 rubli i żyję, a nawet względnie dobrze się czuję? Przez swą lekkomyślność muszę być teraz na służbie, to kara za ziemię utraconą. Gdy mam chwilę wolną, rozmyślam o Wodzewie, słyszę rozmowę moich drzew w parku, zalatuje tu do mnie na ukraińskie łany szum sosen na okopach i chrzęst zarośli z mego cypla, z „alejki Dorydy“. Tak mnie to kołysze, zapach mej ziemi, który aż tu czuję, upaja mnie, odsuwa choć na moment od rzeczywistości. Melodja z mego Wodzewa gra mi tu bez przerwy. Sny moje chyba już nie powrócą? Prześladuje mnie szare, wstrętne widmo rzeczywistości. Mara ta, po zgaszeniu ostatniego promyka z migotliwej gwiazdy mego istnienia, postępuje już nierozłącznie przedemną, pozwalając mi tylko wspominać.
Wspomnienia, panno Iro, czyż wystarczą? Ja tam zawsze buduję zamki na lodzie z przekonaniem, że może one będą „fundamentem pod przyszłe pałace“. Prawda życiowa, która mnie teraz otacza, otwiera mi oczy na wszystkie znikomości życia, każe myśleć o tem, o czemby się pragnęło zapomnieć, by nie czuć bólu. Wspomnienia mnie jednak pożerają, silniejsze są niż rozsądek, są zarazem zgrzytem i ukojeniem.
Walczę i zwyciężam siebie, dlatego właśnie jestem zwycięzcą, że potrafię walczyć. Czemu ja tego dawniej nie umia-
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/288
Wygląd
Ta strona została przepisana.
Szanowna i Dobra panno Ireno!