Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech mnie obuchem! dziwi mnie pańska niechęć dla tego chłopca. Wszak mu tego nikt nie zaprzeczy, że ma serce złote, duszę piękną, bujne poloty, fantazję, ale jest spaczony. Brak mu podstawy, tej siły duchowej, która człowieka ratuje od wielu zachcianek. Denhoff ma idee, lecz nie potrafi ich skoncentrować, jest jeszcze rozrzucony w swych myślach i czynach, to powód, że łatwo się zapala i gaśnie. Co on tu wyrabiał po ogłoszeniu tej... niby konstytucji! potem gdy go trochę przypłoszyli zapomniał o sprawach społecznych.
— Hm! istotnie on ma tu przyjaciół — bąknął Rosoławski.
— Tego nie przeczę, lubiany był bardzo — rzekł Brewicz. Krytykowano go tu, bo często popełniał nonsensy, miewał wybryki bardzo młodzieńcze, ani razu jednak nie przekroczył granic etyki, bywał dziecinnym, ale nigdy nikczemnym. Oburzał niektórych swą niepraktycznością i uporem, nikogo nie słuchał prócz swego rządcy, to też go ten i wykierował.
— Ja go od razu uwolniłem, przejrzałem go natychmiast, prześwietliłem niby światłem Roentgena — pysznił się Rosoławski.
— Bardzo słusznie, Denhoff powinien był dawno zrobić to, tylko tamten go opętał. Szkoda, że tacy ludzie jak pan Ryszard, nie mogą stać się pożytecznymi obywatelami kraju, bo — powtarzam — charakter i naturę w gruncie Denhoff ma dobrą, zaszkodziły mu pieniądze zbyt prędko i hojnie oddane do ręki owe sto tysięcy, które machnął przez dwa lata i jeszcze się zadłużył. Zły on nie jest, mamy gorszych w okolicy, przy nich Denhoff to brylant.
Rosoławski nastawił uszy ciekawie.
— O kim pan mówi, wolno wiedzieć?
— A pan już zna wszystkich?
— Prawie, znam Turskich...
— O! Turscy! to ludzie godni najwyższego szacunku, ojciec i syn. Właśnie zawsze się dziwiłem, że ten nasz „panicz“ będąc najbliższym sąsiadem obu Turskich nie brał z nich przykładu, dobrzeby na tem wyszedł.
— Któż są ci... gorsi? — badał Rosoławski z przymilnym uśmiechem.
— Pan ich sam odróżni prędko, skoro pozna lepiej naszą okolicę — rzekł obywatel i zwrócił rozmowę na inny przedmiot.
Rosoławski opuścił Wolę Wierzchlejską niezadowolony z wizyty.
Ciężki jest ten Brewicz, nie można mu niczego wmówić i nic z niego wyciągnąć — myślał po odjeździe.
To jakiś karjerowicz, tęgi numerek, wątpię czy Denhoff dobrze wyjdzie na jego powtórnej opiece — rozważał gospodarz pożegnawszy gościa.