Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żądliwych źrenicach, jej oczy poddańcze, tęskne, jej postać tulił do siebie, oddaną mu z rozkoszą na życie dozgonne; na wspólny, wymarzony byt.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wesele w Zapędach trwało całą noc i dzień następny. Głównym mistrzem ceremonji był pan Wojciech Paszowski i zarazem wskrzesicielem archaicznych tradycyj. Głosował za tygodniowemu festynami, dowodząc, że wesele jednodniowe to tylko parodja. Nikt go nie słuchał, zwłaszcza młodzi Turscy, pan Wojciech skarżył się nawet z komiczną miną, że Maryś zburczał go za to. Ale i przez tę jedną dobę Paszowski z rozochoconym Korzyckim wyprawiali różne staroświeckie dziwa. Wytaczano z gorzelni beczułki ze spirytusem i zapalano je na dziedzińcu przed pałacem, w parku ustawiano stół olbrzymi dla ludu, na nim zaś konwie z piwem i miodem oraz kilka pieczonych baranów w całej okazałości, z pozłacanemi rogami. Podczas cukrowej kolacji Paszowski wzniósł toast na cześć panny młodej, jako obywatelki kraju i przyszłej matki rodu Turskich. Powstała niesłychana wrzawa. Stary pan podniósł Marylę bez wysiłku i posadził ją sobie na prawem ramieniu. Górując nad wszystkimi, wesoła jak maj, przyjmowała życzenia, stukając się kielichem z podchodzącymi do niej biesiadnikami. Młody mąż zniósł ją z ramion pana Wojciecha i wobec całej sali przycisnął do piersi. To wywołało istną burzę wiwatów i jeszcze płomienniejsze mowy starego wygi. Hrabia Artur, który brał ślub w Warszawie, pierwszy raz widział takie wesele na wsi, dziwił się niezmiernie i ciągle komuś powierzał swe wrażenia.
— Eee... te... te awantuhy afhykańskie, ale, ee... c‘est beau, c‘est supehbe, zdaje mi się... te... te że jestem przeniesiony w czasy naszych phaszczuhów eee... te... ma foi!
Następnego dnia wieczorem, po okazałej i szumnej uczcie młodzi małżonkowie odjechali do siebie. Turów witał ich serdecznie. Dwór i ogród oświetlono ogniami, latarniami, czem kto mógł. Przed bramą wjazdową fornale utworzyli szpaler, trzymając pochodnie wzniesione wysoko. Na ganku tłum ludu z czworaków i ze wsi oczekiwał rozradowany. Gdy kareta podjechała, gospodarze wiejscy z Turowa odsunęli lokaja i sami wyprowadzili nowożeńców z powozu, otaczając ich kołem. Dziewczęta opasały Marysia i jego żonę wieńcem zbóż i kwiatów. Maryla wzruszona niebywale, pozdrowiła tłum imieniem Bożem, co wzmocniło tylko szał powitania. W progu spotkał ją stary kucharz, ofiarował na tacy chleb i sól, długo i wyszukanie paplał coś Ksawery, ktoś mówił mowę, ktoś przeraźliwie krzyczał — wiwat — ale Maryla słuchała już tego, jak we śnie. Zbyt wielki natłok wrażeń oszołomił ją. Wreszcie wszystko ucichło, podano im wytworną kolację, nie tknęli jej nawet, poszli