Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A phoszę, phoszę! Te... te... eee, że pan zhobi świństwo, to ja za to nie odpowiadam. Tak... eee... tak! To... to... ma foi! świństwo jest! pahdon, eee... tak... Oui! Voila!...
Kołysząc się na swych cienkich nogach odszedł prędko w stronę domu doktora, mrucząc bez ustanku.
Korzycki z Gustawem poszli do pałacu. A Miecio załamał ręce i został, jak uderzony w głowę taranem. Stanął przy murze, wpatrzył się w skłębione z sobą jesienne kwiaty w ogródku proboszczowskim.
— Dlaczego ja ojca szanować nie mogę? nie mogę! — szepnął Miecio z goryczą.