Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XIX.

Rozkołysały się na polach melancholijne tchnienia jesienne, jeszcze nieśmiałe i słabe, ale już w przyrodzie poczęte. Wielmożne lato dobiegało końca rozwoju, wykształcone, złotej i piękne, w dostojnej szacie, pragnęło już połączyć się z jesienią. Gody rozpoczęte; oblubienica dąży ku temu, który wyciąga do niej ramiona lubieżne, rozgrzane gorącym temperamentem szałów letnich, z krwią upalną, żądną uścisku, uścisku twórczego. Idą ku sobie dwie potęgi, dwie moce z łona przyrody urodzone. On i Ona. Jesień pełna obietnic zmysłowo upajających, jesień wonna zapachami owoców dojrzałych, barwna wspaniałością ich kolorów i kształtów. Ostatnie kwiaty ronią przedziwne ekstrakty, słodkie jak nektar, silne aż do haszyszowych podnieceń. Zioła i jarzyny pachną, ziemia orana pachnie i drży rozkoszą płodną. Taką jest oblubienica Jesień, oddająca się w zapamiętałym szale, letnim rozprażonym wulkanicznie pocałunkom. Hojną jest jesień na swe gody. Rozsnuła oto po szerokich polach mnóstwo srebrnych nici, włókien, całych motów srebrnych, oprzędła niemi lasy, jakby chcąc się pochwalić bogactwem swych tworów. Lasy ustroiła w szaty jaskrawe, królewskie. Więc w złote lamy, w purpurę, w bisiory cenne i bławatne, w przepych magnacki przetkany gęsto świeżą jeszcze, zieloną mozaiką haftów letnich. Cuda się działy na ziemi i cuda w powietrznych sferach. Szumy licznych skrzydeł ptasich rozpylały złocisty miał, którym świat był przesiąknięty.
Szumy te płynęły coraz liczniej, oznajmiane rozgłośnym świergotem drobnicy podróżniczej, klangorem gęsi i kaczek, stękliwym pojękiwaniem żórawi.
Ptactwo odlatuje! Ptactwo ucieka za morze!
Nie znęcił ptaków cudowny uśmiech Jesieni, jej bogactwo, ani zmysłowa sytość nie zatrzymały licznych pochodów na południe dążących. Płyną dywizje, pułki, gwarne komputy zorganizowane solidarnie. Płyną przemożne tęgim, zdrowym lotem, wyrywającym się w bezkresy, do krain obcych, na podbój nowych gniazd