Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A tak, wydaje się to bardzo dawno.
Zawisła nad nimi chwila kłopotliwej ciszy.
— Już od półtrzecia roku prawie, was... pani — poprawił się — nie widziałem.
— Tak.
Patrzył na nią badawczo, ciepłym, serdecznym wzrokiem. Widocznem było, że chciał ją o coś spytać, lecz nie śmiał.
Mówili o Wenecji zdaniami urywanemi. Szli obok siebie, zatraciwszy dawną szczerość, jakby omackiem szukając tematów najłatwiejszych do zamaskowania istotnych myśli. Ale rwały się one na usta mimowoli i uparcie. Męczyli się tem i pomimo radości spotkania ciężyli sobie oboje.
Wreszcie Kasia spytała wahająco:
— Powiedział pan, że jest tu przejazdem. Skąd?
— Jadę ze Szwajcarji, gdzie zwiedziałem gospodarstwa małorolnych, a głównie mleczarstwo. Chciałbym zastosowywać do naszych warunków niektóre wzory.
— Więc zajmuje pana gospodarstwo? Architektura wszakże była pańskim celem?
— I nie wyrzekam się tego fachu, jakkolwiek skieruję go ku budownictwu wiejskiemu. Bardzo jest zaniedbane, pole do działania nadzwyczaj szerokie i wdzięczne. Pragnę na nim rozwijać swoją pracę i dążenie by wsie nasze udoskonalać pod tym względem. Ale jako gospodarz na roli chcę i muszę dbać również o kulturę własnej zagrody i moich współbraci. Jest dużo do roboty, że zaś mamy sporo łąk w naszych okolicach, przeto i mleczarstwo i hodowla przedstawia dział do rozwoju bardzo podatny. A jakże postępują prace architektoniczne pani?
Kasia machnęła ręką z niechęcią.
— Ta budowla pani we Lwowie wyborna. Powinna być dla pani zachętą do dalszej pracy i to nie byle jakiej. Słyszałem, że pani stara się o koncesję...