Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niepokój dręczący wpełznął do duszy młodej kobiety.
— Nie zaniedbuj Tomka — usłyszała w sobie jakby czyjś nakaz... Sama wydobyłaś go z szarzyzny jego bytu, nie pozwól by wrócił do niej... złamie się, zmarnuje... Rozpoczętej idei swej nie unicestwiaj swoją niedolą, nie zniwecz dobrego postanowienia z powodu własnej ruiny duchowej...
Myśli te tak gwałtownie opanowały umysł Kasi, że z głuszyły w niej na chwilę niepokoje i cierpienia.
Dopływała do Piazetty z postanowieniem, że napisze do Tomka i pośle mu albumy pełne reprodukcji rzeźb i obrazów. Z radością wyobrażała sobie uszczęśliwienie chłopczyny z takiego daru.
Gdy gondola zatrzymała się na przystani, Kasia prędko wbiegła na plac Piazzety z nową, nieco żywszą podnietą w nerwach. Wtem od gmachu prokuratorji oderwała się wysoka postać męska i dążyła prędko w jej stronę. Kasia nie zwróciła uwagi na zbliżającego się mężczyznę aż umiejscowił ją głos jego, bardzo niski.
— Moje uszanowanie pani.
Drgnęła, spojrzała zdumiona. Tak! Przed nią stał Andrzej Dębosz.
Zebrzydowska odruchowo wyciągnęła do niego ręce serdecznie.
— Wy tu? Skąd?
Pochylił ciemną głowę, ucałował jej ręce krótko, w mocnym uścisku. Jego oczy głębokie, przejrzyste spojrzały na nią wymownie.
— Jestem tu przejazdem, zwiedzam Wenecję... A pani?...
— Dlaczego nie mówicie po dawnemu?...
Uśmiechnął się blado.
— To już zdaje się tak dawno...
Miała na ustach: mówcie jak dawniej — koleżanko ale się wstrzymała. Coby War na to powiedział?... Więc odrzekła inaczej.